Obudziły mnie promienie słońca, które natarczywie przedzierały się przez zasłony w oknie. Niechętnie otworzyłam oczy i wbiłam swój wzrok w sufit, zasłaniając sobie twarz ranną rękom. Była dla mnie więcej niż utrapieniem, ale chociaż do tego mogłam jej użyć.. Westchnęłam cicho i przetarłam oczy palcami starając się zdjąć z nich całe zmęczenie. Nadal kiepsko się czułam, mimo że nie byłam już głodna, to moje ciało nie współpracowało ze mną najlepiej. Moja forma zamiast się poprawić i wzmocnić, osłabła. Zgrzebałam się z łózka i odgarnęłam do tyłu swoje niesforne kłaki. Wstając podeszłam do okna i odsłoniła zasłony przez które od dobrej godziny przedzierało się już słońce. Uchyliłam okno i od razu poczułam delikatny podmuch wiatru, który muskał moją szyje. Odchodząc od okna skierowałam się w stronę łazienki, wezmę tylko szybką kąpiel i pójdę zbadać sytuacje w kopalni.. w końcu obiecałam. Puściłam wodę i rozebrałam się z bielizny, która zakupiła mi dzień wcześniej ta dziwna kelnerka. Stanęłam przed lustrem i wgapiałam się pusto w swoje odbicie. Byłam flakiem, moja niezdrowo wyglądająca skóra wisiała na szkielecie jakby od niechcenia. Byłam bledsza niż zazwyczaj, rzekłabym nawet że biała. odwróciłam się obojętnie od swojej postaci i weszłam do wanny. Zakręcając kurki z wodą ułożyłam się wygodnie i zatopiłam połowę twarzy w wodzie. Może to dziwne że o tym myślę, ale dziś jest pierwszy dzień kiedy nie męczy mnie ten dziwny sen. Nie czułam siarki, ani wody, nie obudziłam się obolała, ani zmęczona, wstałam tak jak zazwyczaj. Puściłam kilka bąbelków nosem i porządnie się wyszorowałam. Zanim wyszłam z łazienki przywdziałam swoje ubranie i związałam włosy tak, by nie przeszkadzały mi w "pracy". Wychodząc z pokoju otworzyłam okno na rozcież i zeszłam na dół. Nikogo nie zastałam w recepcji, więc usiadłam przy najbliższym stoliku i czekałam aż ktoś się zjawi. Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam.
-Ciężka noc?
Poczułam jak czyjaś ciepła dłoń otula moje ramie, otworzyłam oczy i ukazała mi się postać staruszki.
-Nie.
-Już myślałam że ktoś przeszkadzał ci spać, wiele osób o ciebie pyta od samego rana.
Od rana? Przecież słońce dopiero wstało, na miłość ziemską o której ci ludzie się budzą.. Spojrzałam na matkę Khayal'a pytająco, a ta zaczęła mi tłumaczyć.
- Widzisz, rzadko kiedy ktoś do nas przyjeżdża Youswell to małe miasteczko, jesteś tu drugim, a raczej trzecim alchemikiem. Mój mąż trochę próbował ale nigdy mu nie wychodziło, więc dał sobie spokój.
-Tak słyszałam.
-Khayal ci opowiadał?
Kiwnęłam twierdząco głową. Kobieta usiadła naprzeciwko mnie i mimo uśmiechu wiedziałam że jest zmartwiona. Po śmierci męża nałożyła na siebie maskę żeby nie dołować syna, wiem jak się czuła i co przeżywa, ale nie mogłam zmusić się by zrobiło mi się przykro.
-Bo widzisz, najważniejsze dla mnie jest bezpieczeństwo mojego syna... Jest dla mnie wszystkim i został mi tylko on jeden, jakby coś mu się stało zabiłabym siebie i wszystkich którzy nie mogli mu pomóc.
Patrzyłam na kobietę i dostrzegałam jak coś w niej się zmienia, nie była wcale bezbronna. Jej mięśnie spięły się a na twarzy widać było determinacje i ogromny żal, a na twarzy nie gościł już ten ciepły uśmiech. Nie wiem czy była na siebie zła, czy po prostu się bała że to co miało miejsce w kopalni się powtórzy.
-Może masz mnie za wredną babę, ale zdrowie i bezpieczeństwo mojego syna nadkładam nad własne. Więc jeżeli chcesz to możesz mnie winić i osądzać ale..
Nagle kobieta wstała i równie szybko runęła przede mną na kolana. Wstałam z miejsca jakby coś mnie poparzyło i stanęłam nad kobieta żeby pomóc jej wstać. Staruszka chwyciła mnie tylko za dłonie i spojrzała mi w oczy. Jej szkliste tęczówki wbiły się we mnie jak tępe druty, nie wiem czy byłam bardziej, zaskoczona, czy zażenowana.
-Ale jeżeli zabezpieczysz kopalnie, tak by się nie zawaliła i zapewnisz mojemu synowi bezpieczeństwo chociaż tam, oddam ci wszystko co posiadam.. Oddam ci pieniądze, kosztowności i pamiątki rodzinne, co tylko chcesz!
Nagle z jej twardych oczu popłynęły łzy, a mnie zalała fala niewytłumaczalnego gniewu. Nie było mi jej żal, nie było mi nawet przykro. Wyrwałam dłonie z jej uścisku i odsunęłam się na krok. Wbiłam w nią swój poirytowany a zarazem wściekły wzrok i zacisnęłam mocno pieść.
-Wstań z kolan, jestem alchemikiem nie Bogiem, nie musisz przede mną klękać.
Zdziwiona kobieta zawiesiła na mnie swoje zdziwione spojrzenie i powoli wstała na równe nogi. Spuściła swój wzrok na ziemie i ukradkiem wytarła z oczu swoje łzy, które wzbudziły we mnie tyle gniewu. Nie chciałam żeby się mnie bała, ale nie potrafiłam ukryć swojej złości..
-Pomogę tak jak obiecałam, nie chce twojego złota ani pamiątek, wystarczy to co do tej pory zjadłam i to ile tu spała.
-Dziękuje.
-Nie masz jeszcze za co. Ani ty ani ja nie możemy zapewnić twojemu synowi bezpieczeństwa. Nie mam wpływu na rozwój ziemi, ja jedynie mogę wzmocnić mocowania i niektóre korytarze w kopalni.
-Rozumiem.
-Twój syn wcale nie musi tam ginąć, może się o coś potknie i uderzy głową o kamień, może wpadnie pod samochód, a może zwyczajnie dostanie ataku serca..
Staruszka z przerażeniem i zdezorientowaniem wgapiał się we mnie w milczeniu. Moja złość opadła, ale nadal czułam że coś w środku mnie, coś co zbierało się bardzo długo może w końcu wybuchnąć.
-Ty jako matka i ja jako alchemik nie możemy decydować o tym kiedy umrze twój syn, nie mamy prawa. Ludziom nie wolno bawić się w Boga.
Ostatnie słowa wypowiedziałam z dużym naciskiem, jednak głos miałam obniżony i bezbarwny. Poczułam ukłucie na wspomnienie tamtych dni i zrobiło mi się niedobrze jak po raz kolejny przez głowę przeleciały mi obrazy naszej ostatniej dziecięcej nocy.. mojej i Aki.
-Tak, masz racje.
Kobieta ponownie się do mnie uśmiechnęła i jakby nigdy nic podeszła do lady. Za swoimi plecami usłyszałam cichy chichot i zaraz drzwi do karczmy otworzyły się. Uradowany Khayal i jakiś wysoki blondyn wpadli do środka jak dzikie konie.
-Jest już śniadanie mamo?
-Zaraz będzie gotowe.
-To dobrze, jestem głodny jak wilk! O Fibster wstałaś już.
-Fibster?
Chłopak uśmiechnął się do mnie łobuzersko, po czym usiadł przy stoliku od którego chwilę temu wstałam. Jeszcze raz rzuciłam jego matce przelotne spojrzenie, ale nie dostrzegłam jej twarzy. Było tak, jakby ta cała sytuacja która miała miejsce przed chwilą, wcale się nie wydarzyła. W karczmie zebrało się paru chłopów i oczywiście pan doktor, który bez pytania dosiadł się do mnie jakby był moim ojcem.
-Więc dziś wracamy razem.
-Na to wygląda..
-Nie musisz się złościć, widzę że nie jesteś zadowolona obiecuję że się do ciebie nie odezwę, jeżeli nie będziesz tego chciała.
Spojrzałam na staruszka który lekko się uśmiechając przybliżył filiżankę z gorącym napojem do ust. Nie wiadomo kiedy karczma wypełniła się po brzegi. Staruszka wraz z kelnerką rozdawały talerze z ciepłym śniadaniem i różnorakie napoje. Westchnęłam cicho, cała ta sytuacja, to miasto, ci wszyscy ludzie dookoła i wszystko inne strasznie mnie przytłaczało.. Nagle naszła mnie ochota powrotu w góry. Na samą myśl przechodzi mnie gęsia skórka..
-Proszę Fibi.
Kobieta położyła mi talerz przed nosem, a jej pomocnica nalała mi soku do szklanki. Staruszka uśmiechała się do mnie tym samym, sztucznym woskowym uśmiechem. Zarówno ja jak i ona, zdawałyśmy sobie sprawę z tego że ani mój uśmiech ani jej nie jest szczery, że to tylko poza. Rzuciłam kobiecie na odchodne chłodne spojrzenie, które dostrzegł doktorek, który przyglądał mi się od jakiegoś czasu.
-Coś ci zrobiła?
Rzuciłam w jego stronę znudzone spojrzenie, i przkładając szklankę do ust upiłam łyk świeżego soku.
-Myślałam że nasza umowa jednak obowiązuje.
-Owszem, ale wspomniałem o podróży, a jak widzisz wciąż siedzimy w karczmie.
Cholera, miał racje.. Ponownie westchnęłam cicho i zabrałam się za śniadanie. Najwidoczniej moje westchnięcie było bardzo znaczące, gdyż doktorek uśmiechnął się szeroko i w ogóle wydawał się być bardzo rozbawiony.
-Zanim wyruszymy chciałbym opatrzyć i usztywnić twoją dłoń..
-Chyba już raz powiedziałam że nie chcę żadnej pomocy.
Wstałam od stołu i ruszyłam w stronę drzwi.
-Zaczekaj! Chociaż to weź..
Kiedy odwróciłam się w jego stronę, doktorek rzucił mi rękawicę z kręgiem transmutacji. Spojrzałam na niego zdziwiona i lekko zmieszana.
-Nie nadwyrężaj ręki.
Rzucił w moją stronę z uśmiechem i dopił swoją herbatę. Widać było że jest z siebie dumny i jak najbardziej zadowolony ze swojej pomysłowości. Zaśmiałam się w duchu i podchodząc z rękawiczką do stolika Khayal'a. Chłopak który wraz z przyjacielem usiadł bliżej drzwi dostał z rękawicy w głowę.
-Auuuu! Za co?
-Zbieraj się nie mam całego dnia.
-Chcesz iść teraz do kopalni?
-Nie.. Do cyrku.
Rzuciłam w jego stronę sarkastycznie teatralną odpowiedź i uśmiechnęłam się jak debil. Chłopak wstał od stołu, nieustanie mierząc mnie swoimi przymrużonymi oczami. Nagle z podniecenia o mało co nie podskoczył.
-Czy to rękawiczka alchemika?
Spojrzałam na niego pytająco i podążając za jego wzrokiem dostrzegłam rękawiczkę od doktorka. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu.
-Jasne autentyczna!
-Wowww! Mogę potrzymać?
Chłopak spojrzał na mnie wzrokiem podnieconego szczeniaczka i rozpromieniony czekał na moją odpowiedź. Rzuciłam krótkie spojrzenie w stronę doktora, który bacznie nam się przyglądał. Nie kryłam swojego rozbawienia.. Z uśmiechem na ustach przybliżyłam się do chłopaka i unosząc rękawiczkę na równi z jego oczami, rzekłam dość głośno.
-Jeżeli obiecasz że w szybkim tępię doprowadzisz mnie do kopalni i nie będziesz mi przeszkadzał, to możesz ją sobie W Z I Ą Ć.
-SERIO?!
-Serio.
Zanim się obejrzałam chłopak wyrwał mi rękawiczkę i wcisnął ją sobie na rękę. Rzuciłam triumfalne spojrzenie w stronę staruszka, który jeszcze chwilę temu omalże nie odfrunął z satysfakcji górowania nade mną mądrością i przebiegłością. Ni stąd ni zowąd poczułam ostre szarpnięcie w okolicy łokcia i zanim się obejrzałam wybiegaliśmy już z karczmy. Korzystając z ostatnich sekund, udało mi się posłać doktorkowi jeszcze jeden wymownie triumfalny uśmiech i wybiegliśmy z karczmy.
-Czemu biegniemy?
-Chciałaś się szybko dostać do kopalni..
-Tak ale nie chciałam biec!
-Więc jak chcesz się tam dostać w szybkim tępię?
-Chodziło mi raczej o nie tracenie czasu na głupoty, jak gadanie o dupie kelnerki z kolegami..
Chłopak znacznie zwolnił i wyraźnie poczerwieniał. Nie wiem dlaczego mnie to rozbawiło, ale to było nawet uroczę..
-Bo widzisz..
-Huh?
-Bo my to gadaliśmy o..
-O dupie, wyraźnie słyszałam, więc przestań ściemniać.. To normalnie w takim wieku, hormony i takie tam...
-Ale my tak o... Twojej tak, trochę..
Nagle mnie zamurowało, spojrzałam na przestraszonego zmieszanego i zawstydzonego chłopaka, który z przyglądał mi się z ukosa.. Zacisnęłam pięść i wycelowałam prosto w jego zęby.
-Ty.. Ty mały... ZBOCZEŃCU!
rzuciłam się w stronę leżącego chłopaka, który zerwał się na równe nogi i zaczął uciekać.
-Przecież przed chwilą mówiłaś, że to hormony... że rozumiesz i takie tam... PO ZA TYM TO WSZYSTKO WINA TEJ BIELIZNY!!
Trzasnęłam rękami o ziemie tak mocno że zabolało mnie nawet w łokciach. Przed Khayal'em wyrósł mur wielkości góry. Przerażony chłopak oparł się o ścianę i z mocno zaciśniętymi oczami czekał na egzekucje..
Po jakiś dziesięciu minutach okładania go i krzyczenia jakim to on nie jest zbokiem, zrozumiałam o co mu chodziło.. Fakt że wie w tym momencie jakie mam na sobie majtki wcale nie działał na jego kożyść.
-Powiedziałam ci że masz się nie patrzeć!
Uderzyłam go w tył głowy, a on natychmiast odwrócił głowe w przeciwną stronę.
-Skoro nie mogę na ciebie patrzeć, to kiepsko będzie nam się rozmawiało...
-Dobrze, będziemy szli w milczeniu.
-Nie jesteś zbyt towarzyska.. Z braciszkiem Edziem można było chociaż pogadać.. Alchemicy są dziwni.
Khayal burczał coś pod nosem obrażony, wyklinając mnie pod niebiosa.. Przez całą ta sytuacje przestałam myśleć o Edzie.. Ciekawe co tam się z nimi dzieje i jak Centrala.. Nie to nie moja sprawa, teraz muszę się skupić! Potrząsnęłam głową energicznie, po czym głęboko westrzchnęłam..
-Jesteśmy...
Spojrzałam przed siebie i ujrzałam dość pokaźne wejście do kopalni i kilku mężczyzn, którzy uśmiechali się w nasza stronę wesoło. Chłopak który jeszcze chwilę temu był obrażony na cały świat, teraz energicznie podbiegał do każdego z mężczyzn. Podeszłam do nich z lekkim niepokojem, ale uśmiechnęłam się łagodnie i ze wszystkimi przywitałam.
-To Fibi, ten alchemik o którym wam mówiłem.
-Miło poznać kogoś tak zdolnego.
-Tak w dodatku kobitka.
-I to całkiem ładna!
Mój niepokój przerodził się w ciszą rządzę mordu, ale postanowiłam trzymać nerwy na wodzy. Przełknęłam zażenowanie i nabierając powietrza do płuc postanowiłam zmienić temat.
-Ktoś jest w środku?
-Huh? Tak w naszym miasteczku o tej porze, pracuje się już od paru godzin.
Tak jak wcześniej myślałam, ci ludzie to jakieś mutanty...
-Mogłam się tego spodziewać. Nie mam zbyt wiele czasu, więc chciałabym zacząć od razu, ale wolałabym żeby nikogo w środku nie było.
-Taki środek bezpieczeństwa?
-Tsaaa, wolałabym nie mieć nikogo na sumieniu...
-Nie ma strawy!
Olbrzym rzucił mi cwaniacki uśmiech i ruszył w stronę jakiegoś typka, który stał przy wejściu. Próbowałam jakoś ukryć się przed denerwująco palącym słońcem, co swoją drogą było dość dziwne o tej porze roku, ale bez skutecznie.. Kilka minut później całkiem spora grupka mężczyzn wyszła z kopalni, wszyscy wyglądali jak miśki panda. Umorusani węglem i spoceni, wyglądali nawet całkiem atrakcyjnie.. Na samą myśl zawiesiłam wzrok na ziemi i delikatnie i prawie nie zauważalnie potrząsnęłam głową biorąc głęboki wdech.. Ziemio najdroższa o czym ja myślę... To wina słońca, na pewno mam jakiś udar.
-Fibster? Coś ci jest?
-Co?! N-Nie..
-Na pewno? Jakoś po czerwieniałaś..
Zacisnęłam pieść z zażenowania i posłałam chłopakowi mordercze spojrzenie.
-Czy ja ci aby nie mówiłam, że masz się na mnie nie patrzeć ty mały zboku?
Chłopak złapał duży chełst powietrza i rzucił mi gniewne spojrzenie, a zaraz zaczął krzyczeć coś w moją stronę. Najwidoczniej wstydził się przed "kolegami" z roboty, że w końcu wydało się o czym to on myśli.
-Przecież mówiłem ci że to nie moja wina!
-Przestań już szczekać, młody fetyszysto.
Chłopak za czerwienił się jeszcze bardziej i pod naciskiem spojrzeń znajomych, skulił się jak mały piesek. Uśmiechnęłam się do siebie i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem wredną suką.. No ale co mi tam i tak pewnie nigdy więcej się nie spotkamy. Pewnym krokiem weszłam do kopalni, w której było trochę chłodniej niż na zewnątrz. Jaskinia nie była ogromna, ale jak na tak małe miasteczko to całkiem sporawa. Co i raz dotykałam dłońmi mocowań i rusztowań, które nie wyglądały stabilnie i po drodze naprawiłam kilka kilofów i innych dziwnych górniczych przyżądów. Po jakiejś godzinie było po sprawie, wychodząc z kopalni słońce uderzyło mnie niczym młot. Zasłoniłam ręką czoło i uśmiechnęłam się do mężczyzn wesoło. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już trochę do słońca, spostrzegłam że mała grupka mężczyzn przerodziła się w istny zlot napakowanych górników.
-Wszystko w porządku?
-Tak. Poprawiłam i wzmocniłam rusztowania i mocowania, więc w najbliższym czasie nie powinno być z nimi problemu, ale musicie pamiętam że to tylko sprzęt, a przy takiej pracy łatwo o usterki. Powinniście sprawdzać wszystko co dwa, może trzy tygodnie żeby na bieżąco zajmować się usterkami i nie dopuścić do.. no wiecie.
-Tak, zdajemy sobie sprawę...
-Naprawiłam też wasz sprzęt, więc śmiało możecie rozwalać moją ciężką pracę o ściany.
Mężczyźni zaśmiali się cicho i po kolei wchodząc do kopalni klepali mnie delikatnie w ramie cicho dziękując. Byłam cała brudna od węgla i marzyłam o chwili odpoczynku, wciąż nie mam zbyt wiele siły.
-Panienko Sparke, proszę się pośpieszyć!
Podniosłam wzrok i kilkanaście metrów ode mnie stał doktorek, ze swoją walizką w zwiewnym płaszczu i ciemno beżowym kapelusiku. Machał do mnie i pośpieszał tak jakby zaraz miał mi uciec pociąg.. POCIĄG!
-Zaraz się spóźnimy!
-Już idę, już idę!
Podeszłam do naburmuszonego Khayal'a, który chyba miał mi za złe te docinki o zboku i fetyszyście. Faceci musieli dać mu ostro popalić. Uśmiechnęłam się do niego lekko i poklepałam go wierzchem ręki po klacie.
-Pilnuj ich, teraz twoja kolej.
Chłopak szklistymi, przepełnionymi zdziwieniem i niepewnością oczami, spojrzał prosto w moje i nie wiedział jak się zachować.
-Jak będziesz takim przywódcą jak podglądaczem, to o tym miasteczku usłyszą miliony.
Chłopak zaśmiał się cicho i uśmiechnął się do mnie łobuzersko. Widać było że mi wybaczył i przestał się już boczyć. Szłam w stronę doktorka i unosząc ręce nad głowę rozciągnęłam się po ciężkiej pracy.
-Fibi?
-Huh?
-Dziękuje!
Khayal posłał mi ostatni łobuzerski uśmiech i wleciał do kopalni roześmiany. Uśmiechnęłam się do siebie i zrobiło mi się jakoś cieplej. Głupie słońce.
-No dalej panienko, za 10 minut odjeżdża nasz pociąg.
-Myślałam że zdążę się jeszcze umyć.
-Niestety, następny pociąg został odwołany a ostatni wyrusza wieczorem.
-Za duża strata czasu..
-Dokładnie.
-No to na co czekamy w drogę.
Doktorek uśmiechnął się wesoło i razem pośpieszyliśmy w stronę peronu. Wsiadając do pociągu matka Khayal'a i kilka innych osób porzegnało nas i dali nam jakiś prowiant na podróż. Co prawda w pociągu są podawane posiłki, ale nie mam pieniędzy na jedzenie, więc ten fakt mnie ucieszył. Staruszka, która kilka godzin temu płakała klęcząc przede mną, teraz dziękowała mi szczerym uśmiechem i łzami wzruszenia. Uśmiechnęłam się do niej lekko i delikatnie zasalutowałam. Wchodząc do swojego przedziału i zajmując miejsce na przeciw doktorka, oparłam głowę o tył siedzenia. Jestem zmęczona, psychicznie i fizycznie, sama już nie wiem co jest gorsze..
-Pozwolisz mi zająć się twoją ręką jak dopełnisz swoją misje?
-Nie wiem chyba będzie mi jej brakowało.
Podniosłam dłoń na wysokość swoich oczu i bacznie jej się przyglądając, obracałam ją to w lewo to w prawo. Doktor patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, ale widziałam że jest mu niezręcznie. Nie wydawał się być złym człowiekiem, widać było że bardzo chcę mi pomóc i ulżyć mi w cierpieniu. Mężczyzna westchnął cicho i składając ręce na kolanach, ponownie się do mnie uśmiechał.
-Z czasem to uczucie minie, po za tym można dorobić protezę, wiem że to nie to samo co prawdziwa ręka ale zawsze coś. Nie martw się, to nie pierwsza kończyna którą będę usuwał.
Uśmiechnęłam się do niego lekko i znowu oparłam głowę o siedzenie. Patrząc na swoją siną bezużyteczną dłoń, pomyślałam o protezie. Dopiero teraz poczuje to co przez tyle lat czuł Edward.. Do głowy naleciało mi pełno wspomnień, które łączą, a raczej łączyły mnie z tym panem.. Ale jedno było naprawdę bardzo wyraźne, wieczór który wszystko zmienił, wtedy właśnie dotknęłam jego stalowego ramienia i powiedziałam że pomogę mu odzyskać ciało. Nie udało się. Wspomnienie tamtych dni, było dużą odskocznią od rzeczywistości. Myślałam wtedy że świat się dla mnie kończy bo Ed świruje z Winry, a Aki spędza czas tylko z Alphonse i blondi. Myślałam że jestem samotna, ale dopiero teraz po tym wszystkim zdałam sobie sprawę jaka byłam głupia i samolubna. Wciąż jestem samolubna, jedyną rzeczą jaka różni mnie od tej "starej" Fibi Sparke, jest taka że teraz nie potrafię cieszyć się z drobiazgów i nie umiem okazywać najprostszych emocji.. Współczucia, ciepła, czy chociaż udawanej wesołości pasującej do okazji. Zagubiłam się gdzieś po drodze i nie jestem pewna czy kiedykolwiek się jeszcze odnajdę. Bluebeam, chłodne noce, rozmowy z Ed'em i Aki, potyczki z Al'em i głupie żarty z mustangiem i resztą, stały się teraz tylko szczęśliwymi wspomnieniami, które dopiero teraz zaczynam doceniać.
Po kilku godzinach przesiedliśmy się, między czasie zamieniłam kilka słów z doktorkiem. Przy ostatniej przesiadce zasnęłam jak dziecko. Natłok myśli, wspomnień i moich przemyśleń mnie przytłoczył. Ciężko rozpamietywać chwilę, które mimo tamtejszych uczuć były jednak szczęśliwe. Obudziłam się dopiero w Dublith, a raczej doktorek mnie obudził.
-Jesteśmy już na miejscu.
-Już wstaje już wstaje.
Wciąż byłam brudna, chuda i zmęczona. Nie wiem dlaczego ale wysiadając z pociągu zaczęłam się denerwować. Spotkanie z Izumi nie będzie raczej przyjemne, nie przywita mnie z kwiatami i nie przytuli mnie na dzień dobry. Mam złe przeczucia...
-Stresik?
-Raczej obawa o życie. Przez tych kilkadziesiąt godzin jakie spędziłam z doktorkiem, stał się on dla mnie trochę jakby takim przyjacielem. Już z nikim od bardzo dawna tyle się nie nagadałam.
-Odprowadzę cię.
-Nie trzeba, dam sobie radę.
Tak jak też myślałam doktorem mnie nie posłuchał i polazł za mną. Szczerze mówiąc z jednej strony dobrze że się tak za mną wlecze, przynajmniej wiem gdzie iść, pamiętam to miejsce kiedy pierwszy raz byłam tu z Ed'em, Al'em i siostrą.. Rozwaliłyśmy wtedy z Izumi połowę jej chaty. O ile dobrze pamiętałam prowadzili sklep mięsny dlatego łatwo było doktorkowi znaleźć drogę. Ptaszki śpiewały, trawa rosła, kwiatki spokojnie sobie kwitły, a ja zaraz miałam doświadczyć śmierci klinicznej. Kiedy stanęliśmy przed domem mojego nauczyciela, a zarazem kata głęboko westchnęłam i poczułam nagłą falę niepewności. Nagle zza budynku wyszedł ten wygadany pomocnik i wbił we mnie swoje wesołe spojrzenie. Przed chwilę przyglądał mi się badawczo lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Ty jesteś ta znajomą Edwarda, nie? Fibi tak?
-Cześć..
-Raaaaany Fibi! Kopę lat dziewczyno! Trochę się.. Zmi-niłaś.
Widział w jego wzroku zdziwienie i litość? A może to było odrzucenie? Sama nie wiem. Nagle moich uszu dobiegł ten syczący głos, śmiertelnie jadowitej żmii..
-Mason czemu znowu się obijasz!
-Ja się wcale nie obijam! Te szefowa, ta blond znajoma Elric'a przyjechała! Fibi! Pamiętasz ją?!
Nagle zza rogu wbiegła Izumi, która wlepiła we mnie swoje zdziwione spojrzenie.. Zaraz za nią stanął Sig, który potrzymywał kobietę za ramiona, tak jakby zaraz miała się przewrócić..
-Wróciłam?
Uśmiechnęłam się sztywno i próbując rozluźnić atmosferę między nami machnęłam na dzień dobry. Kobieta stała jak wryta i wpatrywała się we mnie dłuższą chwilę z nie dowierzaniem. Nagle coś w niej się zmieniło i wiedziałam już dlaczego te olbrzym ją trzymał. Mój koniec jest bliski...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak jak obiecałam, moje blogowanie się rozpoczeło na nowoooo :D
Chciałabym przeprosić za długoć rozdziału, gdyż jest on dłuższy niż zwykle, a myślałam że będzie krótszy, jednak sporo w nim było dialogu może dlatego, a nie chciałam pisać kolejnego rozdziału z dupy. Dlatego też jak obiecąłam już chyba wcześniej Huragan Izumi nadciąga nad małą wysepkę Fibi ^^
Następny rozdział za dwa- trzy tygodnie, ten miał pojawić sie w przyszłym tygodniu ale jakoś mnie dziś z rana tchneło :))
Jaaak zwykle za błędy i tamterepere przepraszam tralalala Hope you like it! :D
ps. ja i mój cwany tytuł do rozdziału, chwytacie? KOPALNI że kopalnia bo tam pomagała, WSPOMNIEŃ bo sobie Fisior trochę powspomiał hiahaihia ja cwany ludek (~^-^)~