Jechałyśmy kilka godzin, kiedy wysiadłyśmy z pociągu słońce
już zachodziło. Odwróciłam się w jego stronę, niebo z krwistoczerwonego
przechodziło powoli w ciemny granat. Czułam że wydarzy się coś złego.. nie, ja
wiedziałam że stanie się coś złego, jestem tego pewna w stu procentach. Riza popędzała
mnie ręką, dworzec był pusty, oprócz nas stała tam jakaś kobieta z dzieckiem.
Spokojnym , ale przyspieszonym krokiem szłyśmy w stronę samochodu.
Wsiadając zauważyłam że główny plac centrali świecił
pustkami, sklepy i stoiska były zamknięte. Nie było tu żywego ducha.
-Pamiętaj że nie możemy wzbudzać podejrzeń.
-Jakich podejrzeń? Kto miałby nas o cokolwiek podejrzewać?
Ślepa jesteś? Tu nikogo nie ma..
-Uspokoiliśmy ludzi że wojsko wszystkim się już zajęło..
-No to macie jednoosobową armie, gratulacje dla
przełożonego.
-Nie żartuj sobie.. Sytuacja jest poważna i doskonale wiesz
że armia nie poradzi sobie z takim problemem.
-Wiem..
-Całe wojsko i dowództwo zdaje sobie sprawę z tego,że
pokładają wszelkie nadzieje w trójce nastolatków. Władze Centrali nie są
zadowolone z tego jak obecnie funkcjonuje armia, jednak nie możemy pozwolić na
utratę choćby jednego jej członka.
-Dlatego jestem tu ja.
-Fibi, Roy nie chce cię poświęcać. Wie że sobie poradzisz,
wiele razu udowadniałaś swoją odwagę i pokazałaś swoją siłę. Wiesz że nikt nie
chce żeby ludzie tacy jak ty odchodzili. Jeżeli sytuacja zrobi się poważniejsza
wojsko stanie w twojej obronie.
-Wojsko niech lepiej zajmie się obroną ludzi. Ja dam sobie
radę, nie chce żeby jakieś dziecko, żona czy jakakolwiek rodzina, cierpiały po
stracie bliskiej osoby..
Przejeżdżałyśmy przez puste uliczki Centrali, nie bałam się
tego co się stanie. Bałam się o ludzi, którzy będą tego świadkiem.. Nie
chciałabym żeby jakiekolwiek dziecko cierpiało tak jak ja po stracie rodziców.
Musze starać się ze wszystkich sił żeby ich obronić, jeżeli zginę w taki sposób
będę zadowolona z siebie.. Nadal boje się śmierci, dlatego nie mogę pozwolić by
mój strach wziął nade mną górę..
-Roy był przeciwny temu żeby cię wzywać, ale nie mogłam
pozwolić żeby coś mu się stało. Ja i inni doszliśmy do wniosku że jesteś
najlepszym rozwiązaniem.. Wierzymy w ciebie Fibi.
Spojrzałam na nią z uśmiechem. Jej zatroskana twarz mówiła
mi wszystko, bała się stracić kogoś kogo kocha, choć nie chce tego po sobie
pokazać. Mimo iż jest ona silną i niezależną kobietą, jej uczucia biorą nad nią
górę..
-I dobrze! Żadne paskudztwo nie ma ze mną szans.
Ona uśmiechnęła się lekko i spojrzała przed siebie.
Stanęłyśmy przed główną siedzibą dowództwa. Z początku byłam zdziwiona że
przyjechałyśmy aż tutaj, ale po przypomnieniu sobie całej sprawy wydało mi się
to całkiem oczywiste. Wysiadając z auta obejrzałam jeszcze całą okolice, nikogo
nie zauważyłam..
-Proszę cię, wejdźmy niezauważone, nie chciałabym wzbudzać
niepotrzebnego zamieszania.
-Oczywiście.
Weszłyśmy głównym wejściem i w ciszy przemierzałyśmy
korytarz. Nigdy nie byłam w siedzibie głównej, korytarz był ponury i słabo
oświetlony. Cała siedziba znajdowała się pod ziemią, była chroniona grubymi
ścianami, kratami i drutami kolczastymi. Czułam chłód bijący od marmurowych
ścian. Co i raz mijałyśmy różne portrety, dawnych dowódców, każdy z nich
wyglądał dojrzale i męsko. Wzrokiem szukałam portretu zapalnika, ale nie
znalazłam go.
-Żeby trafić na ścianę, trzeba zrobić coś ważnego. Poświęcić
się, wygrać wojnę, ocalić coś, albo kogoś.
Nic jej nie odpowiedziałam, przez chwile patrzyłam na jej
poważną, kamienną twarz. Chwilę później stałyśmy przed dużymi stalowymi
drzwiami do sali narad.
-Pamiętaj, nie możemy rzucać się w oczy. Fibi?
Jednym silnym uderzeniem pchnęłam ciężkie stalowe drzwi,
które uderzając o ścianę narobiły strasznego huku.
-Ocalenie melduje się do skopania tyłka homunkulusom!
Wszyscy odwrócili się w moją stronę. Hawkeye patrzyła na
mnie zabójczym spojrzeniem, miałam wrażenie że chce zastrzelić mnie wzrokiem.
Na niektórych twarzach pojawiły się uśmiechy. Sala była pełna żołnierzy, skoro
jest ich tak dużo to znaczy że Al nie koloryzował, mówiąc że sytuacja jest
jedną z najpoważniejszych jakie pamięta. Mustang patrzył na mnie wściekłym, acz
trochę zdziwionym wzrokiem.
-SPARKE CO TY TU DO CHOLERY ROBISZ?!
-Raaany.. człowiek próbuje być miły i ocalić tyłek swojego
dowódcy, a ten drze się na niego, będąc przy tym nieuprzejmy..
-Sparkeee....
Mustang zacisnął zęby i pięści, opuścił wzrok, a żyła na
jego czole pulsowała jak szalona.
-Oj uważaj, bo jeszcze się podpalisz z tej złości..
Zrobiłam zniewieściały gest w jego stronę, przykryłam
koniuszkami palców swoje usta, robiąc mieszankę przerażonej i zdziwionej miny.
Spojrzałam w jego stronę i piskliwym, rozżalonym głosem zaczęłam mówić..
-Czy to jest zmarszczka, jajciu jaka wielka! Zajmuje
połowę.. nie! Całe twoje czoło.. Czy ty siwiejesz?!
-SPAKRE!
Mustang klasnął w ręce i wycelował we mnie strugę płomieni.
Nawet nie drgnęłam, wiedziałam że i tak mnie nie trafi. Stałam w miejscu
czekając aż płomienie nienawiści przestaną płonąć. Postałam tak sobie chwile,
kiedy już skończył oddychał głęboko starając się uspokoić. Pot ściekał mu z twarzy,
wszyscy odsunęli się pod ściany..
-Widzisz co zrobiłeś? Sierżant Brosh ci się zlał..
Morderczy wzrok zapałki powędrował w stronę Brosh'a,
pokręcił głową, wziął głęboki oddech i spojrzał w moją stronę.
-No co? To nie moja wina!
-Wróćmy do planowania..
-Plan już jest..
-Sparke, nie jesteśmy tu żeby żartować..
-Ja też nie.. Gdybym chciała pożartować, zostałabym w
Resembool i denerwowałabym Winry.
-Więc jaki masz "plan"?
-Po pierwsze bez ironii proszę..
-Sparke..
-Już, już.. A teraz wszyscy się skupcie, bo to co wymyśliłam
wymaga nie lada koncentracji.
Wszyscy patrzyli na mnie swoimi skupionymi oczami, ich
wyrazy twarzy tak mnie bawiły że o mało co nie wybuchłam śmiechem. Trudno było
mi się opanować, tak bardzo chciało mi się śmiać, że nie mogłam już dłużej
czekać.
-SKOPIE TYŁKI TYM DZIWADŁOM A WY NA KONIEC BĘDZIECIE MI
KLASKAĆ!
Śmieli się chociaż wyglądali na załamanych. Mustang spojrzał
na mnie poważnym wzrokiem, mogłam z tego wywnioskować, że mój plan nie przypadł
mu do gustu.
-Mówiłem ci bez żartów..
-Ja nie żartuje.. Wojsko w czasie kiedy ja będę klepać tych
dupków, zajmie się obrona mieszkańców. Homunkulusy to cwane bestie, nigdy nie
atakują wszystkie naraz.. wystarczy że spuścisz jednego z oczu, a możesz być
pewny że narobił bałaganu gdzie indziej.
-Nie zgadzam się, to zbyt niebezpieczne żebym mógł puścić
cię tam samą..
-Daj spokój! Dam sobie rade, nawet nie wiesz ile razy miałam
z nimi do czynienia.. Po za tym, ja skopie im dupy, ty obronisz Centrale a na
drugi dzień będą skrobać ci portret na ścianę "wspaniałych
dowódców"..
-Nie!
-Przecież wiesz że i tak zrobię swoje, więc przestań mi
utrudniać. To rozwiązanie jest najwygodniejsze i dla mnie i dla ciebie! Wiesz
doskonale że jeżeli staniesz mi na drodze to i tak mnie nie powstrzymasz.. Po
co mam tracić cenny czas na omijanie ciebie i twoich ludzi skoro mogę załatwić
wszystko od razu. Będziesz potrzebny gdzie indziej..
-Powiedziałem ci że i tak się nie zgodzę..
-Człowieku całe miasto jest sterroryzowane przez bandę
oszołomów! Pozwolisz by ludzie bali się czekając na następny dzień! O ile mi
wiadomo to Curse szuka mnie, nie ciebie..
Na moje ostatnie słowa Mustang zadrżał, wszyscy opuścili
wzrok.. To było dziwne, jeszcze nigdy nie widziałam takiej reakcji zapałki.
Stałam i czekałam na jego odpowiedz, na marne.. Miałam dość czekania,
odwróciłam się i poszłam w stronę drzwi, czułam jak wszyscy odprowadzają mnie
wzrokiem. Już miałam wychodzić..
-Pozwolę ci na to, ale pod jednym warunkiem..
-No coś ty myślisz że..
-Sierżant Denny Brosh i chorąży Maria Ross, będą cię
pilnować.
-Chyba sobie żartujesz.. On przed chwilą zlał się w gacie..
Po za tym nie potrzebuje ochrony.
-Wiem że nie, ale wtedy będę spokojniejszy.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, on jednak nic nie
powiedział, patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami. Brosh i Ross byli już obok
mnie, spojrzałam na nich i pokręciłam głową..
-Niech ci będzie..
Wychodząc nie mogłam się powstrzymać..
-Na twoim miejscu podgoliłabym siwiznę, jak już machną ci
ten portret to trochę wstyd mieć siwe kołtuny..
-Sparke!
Uśmiechnęłam się do siebie i z radością dziecka wyszłam z
siedziby. Usłyszałam za sobą czyjeś szepty, dopiero po chwili przypomniałam
sobie że mam na ogonie obszczańca i panią nadpobudliwą.. Musiałam obmyślić plan
jak się ich pozbyć, nie mogłam czekać do rana.. Byłam cholernie ciekawa co chce
ode mnie zabójca mojej siostry.. Nie wiem czy będę w stanie opanować się na
tyle by jej wysłuchać.. Jak tylko zobaczę jej wredną gębę to puszczą mi nerwy..
Jak Ed zauważy że nie wracam zacznie coś podejrzewać i wypytywać biednego Al'a,
który pod większym naciskiem wszystko mu powie.. Wtedy będę miała na głowie
dwójkę dziwnych żołnierzy, chłopaka który mnie ogranicza, głupią blondynkę,
brata chłopaka który mnie ogranicza i wielkiego gościa który czasem mnie
przeraża.. Taaa, świetna atmosfera, na pewno będę mogła się skupić.
-Fibi..
-Hęę?
-Mogłabyś nie mówić nikomu o tym przykrym incydencie w sali
narad?
-O tym że ze strachu zlałeś się w gacie?
Facet się załamał, a z oczu pociekły mu łzy.. taa na pewno
dadzą mi się skupić. Ross mierzyła mnie od góry do dołu, powoli zaczęło mnie to
irytować. Zatrzymałam się przed autem i spojrzałam jej prosto w oczy, wydawała
się być zdziwiona.
-Przestań patrzeć na mnie jakbym chciała zabić ci kota..
-Nie mam kota.
-Twój błąd.
Wsiadłam na tylne siedzenie w samochodzie i zatrzasnęłam
drzwi. Chwile po mnie do samochodu wsiadła chorąży dziwna i sierżant
obszczaniec. Ruszyliśmy, byłam ciekawa dlaczego uznali że to ja powinnam skopać
tyłki tym stworą, wiem że Curse chciała mnie, ale dlaczego nie wezwali też
Ed'a.. On jest silniejszy ode mnie i więcej razy walczył z tym czymś.. Udawało
mu się wyjść cało za każdym razem,więc czemu tylko ja..
-Musze cię obserwować ponieważ porucznik Hawkeye
powiedziała, że lubisz uciekać i sprawiasz dużo kłopotów.. Mam nie spuszczać
cię z oczu.
-Dlaczego mi nikt nie przyznaje takich zleceń?
Brosh znowu się załamał, a w jego oczach świeciły łzy..
Świetnie skoro ona ma mnie pilnować, to mogę mieć drobne problemy z ucieczką..
Po za tym jestem ciekawa gdzie się zatrzymamy, chyba nie będą jeździć w kółko
przez całą noc. Kilka minut później zatrzymaliśmy się przed czyimś domem.
Weszliśmy na górę i stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami. Ross otworzyła
mieszkanie kluczem i zaprosiła nas do środka.
-Zatrzymamy się tutaj, mieszkałam tu zanim wstąpiłam do
armii. Nie jest duże ale powinno wystarczyć.
-Strasznie tu duszno, chyba mogę otworzyć okno prawda?
Ross spojrzała na mnie i kiwnęła głową. Zdjęłam z siebie
bluzę, rzuciłam ją na kuchenny stolik i otworzyłam okno. Uderzyła we mnie fala
świeżego, chłodnego powierza, było to naprawdę przyjemne. Czułam na sobie wzrok
Marii, odeszłam od okna i poszłam w kierunku wyjścia.
-Gdzie jest toaleta?
-Prosto i na lewo.
Nadal nie spuszczała ze mnie wzroku. Spojrzałam na nią
roześmiała się i poszłam zgodnie ze wskazówką. Ross podeszła do drzwi i
przekręciła zamek w drzwiach. Obserwował mnie tym swoim wkurzającym,
przenikliwym wzrokiem.. Stanęłam przed drzwiami toaletą i uśmiechnęłam się do
niej.
-Do kibla też chcesz ze mną wejść? Może podetrzesz mi tyłek?
Zawsze przyda się pomocna dłoń..
Wyszczerzyłam się do niej i czekałam aż mi odpowie, jednak
ona pokręciła tylko głową i weszła do salonu. Przestałam się głupio uśmiechać
weszłam i oparłam się o ścianę.. Jak mam się stąd wyrwać? Obserwuje każdy mój
krok.. Spojrzałam w lustro i obmyłam twarz wodą. Wtedy mnie olśniło.. Wyszłam z
toalety, dla pozoru spuściłam wodę.. Weszłam do salonu i rzuciłam się na
kanapę. Wzrok Ross znowu mnie dosięgnął..
-Widzisz nie spuściłam się w kiblu żeby uciec kanalizacją,
możesz być z siebie dumna..
Wyglądała na smutną, ale nie będę się łamać.. Dam rade,
muszę się stąd wyrwać i nie ważne jak bardzo będę musiała zajść jej za skórę.
-Masz coś do picia?
-Jasne.
Z dolnych szafeczek w kuchni wyciągnęła skrzynkę jakiegoś
napoju.. Dała mi jedną butelkę, ale nie miałam ochoty tego pić, wyglądało
obrzydliwie. Patrzyłam jak chorąży ze smakiem wypija tą dziwną ciecz..
-Nie pijesz?
-Zaraz się napije, bo wiesz ja zawsze przed piciem modle
się..
-Modlisz się?
-Taa.. o ten.. wspaniały dar, jakim jest.. to..
Wskazałam na butelkę. Oboje przyglądali mi się badawczo,
szybko złożyłam ręce i zaczęłam poruszać ustami, tak żeby wyglądało na
modlitwę.. Co prawda sama uznałam to za beznadziejną wymówkę, ale chyba mi się
udało. Przestali na mnie patrzeć i zaczęli o czymś rozmawiać. Spojrzałam na
zegar, dochodziła dziewiąta straciłam bardzo dużo czasu.. Ross wyszła do
toalety, cztery butelki jednak robią swoje.. W pokoju został jeszcze Brosh, ale
nie wydał mi się zbyt bystry, więc nie był trudną przeszkodą..
-Wiesz co?
-Whhym?
-W bluzie mam coś fajnego, mogę ci to dać, ale musisz
podrzucić mi bluzę. Podasz mi ją?
-Jasne..
Kiedy wstał i odwrócił się do mnie plecami, wyskoczyłam
przez otwarte okno. Wylądowałam na kolanach, cholernie mnie bolało, ale nie
mogłam tam stać. Pobiegłam przed siebie w miejsce gdzie ostatnio widzieli
homunkulusy. Kolana piekły mnie i bolały, ale nie mogłam zwolnić.. Jestem
ciekawa jaką minę miał Brosh, jak zauważył że mnie nie ma.. Na samą myśl
roześmiałam się jak dziecko.. Ulice były ciemne, atmosfera tego miejsca nie
wydała mi się ani trochę przyjemna.. Biegłam ile sił w nogach, czułam że tamta
dójka już mnie szuka, skręciłam w najjaśniejszą uliczkę, zmieniając kierunek
swojej "trasy". Padłam kilkadziesiąt metrów dalej padłam, dyszałam
jak pies.. Zauważyłam nadjeżdżający samochód, wiedziałam że to Ross i Brosh,
nikt inny nie jeździł wcześniej po ulicach. Wbiegłam między budynki, zauważyłam
metalowa drabinę prowadzącą na dach budynku. Podbiegłam do niej i najszybciej
ja umiałam weszłam na górę. Powoli wychyliłam głowę by zobaczyć gdzie jest ta
dwójka niedorozwojów.. Ross wysiadła z auta, zapaliła latarkę i świeciła po
uliczce..
-Mogłabym przysiądź, że kogoś tu widziałam..
-Wracajmy już, to niebezpieczne...
-Generał Mustang będzie wściekły że jej nie upilnowaliśmy..
-Mam nadzieje że przyjmie to spokojnie, nie mam trzeciej
pary spodni..
Wsiedli do samochodu i odjechali. Ostatnie zdanie Brosh'a
bardzo mnie rozbawiło, uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Dyszałam jak pies,
nogi bolały mnie od ciągłego biegu, każdy mięsień robił co chciał.. Wzięłam
głęboki oddech..
-Przyszłaś sama, dzięki temu nie musiałam cię szukać.. Miło
z twojej strony.
Przerażający, zimny głos uderzył w moje uszy jak grom.. Na
drugim końcu budynku stała Curse, patrzyła na mnie swoimi czarnymi
przerażającymi oczami. Poczułam się dziwnie zmęczona, nadal szybko oddychałam. Zerwałam
się na równe nogi, poczułam ogromny ból, upadłam. Moje kolana były sine, jakby
tego było mało mój dość szybki jogging, dawał mi się we znaki..
-Jesteś żałosna. Przychodząc tu w takim stanie sama skazałaś
się na śmierć.
-Myślisz że się ciebie boje?
Oparłam się rekami o ziemie i powoli wstałam na nogi.
Spojrzałam w jej stronę wściekłym wzrokiem. Jej oczy były przerażające, ale
spokojne. Jej głos był cichy, ale był także zimny i ostry. Wyglądała jak mała
dziewczynka, ale siedział w niej diabeł..
-Hihi.. Wydajesz się być pewna siebie. Uwierz mi, zmienię
to.
Z jej rąk wystrzeliła fioletowa igła, taka sama jaka była w
ciele Aki.. Szybko odskoczyłam w bok.. Znowu uderzyłam kolanami o twardą
powierzchnie dachu.. Jęknęłam z bólu, ale nie mogłam pozwolić by to ścierwo,
które zabiło moją siostrę, bezkarnie chodziło po ziemi..
-Jednak, mogę dać ci przeżyć, w zamian za jedną rzecz..
Jej ręka nadal była wyciągnięta, a wzrok przebijał mnie na
wskroś.
-Zwróć mi kamień filozoficzny.
O czym ona pieprzy, jaki znowu kamień? Zaraz kamień
filozoficzny? To nie możliwe.. Przecież on przestał istnieć? Niby kto mógłby go
znowu stworzyć?
-Niby skąd miałabym go mieć?
-Nie kłam!
Wystrzeliła w moją stronę drugą zatrutą igłę.. raany
dlaczego zawsze kiedy jestem poobijana, zmęczona i niezdolna do walki dzieją
się takie rzeczy. Mimo że było ciemno, czarne oczy tej szkarady widziałam
bardzo wyraźnie. Powoli wstałam na nogi, uśmiechnęłam się i spojrzałam w jej
stronę.
-Nie jestem jak inni ludzie, nie dam sobą pomiatać. Mnie nie
zastraszysz, jesteś dla mnie za cienka.. Po za tym nawet jakbym miała kamień,
to nie dałabym ci nawet na niego popatrzeć..
Zacisnęłam zęby, klasnęłam w ręce i uderzyłam nimi o
ziemie.. Spod moich dłoni wystrzeliły niebieskie promienie, kilka sekund
później trzymałam już dwa ostrza. Uśmiechnęłam się szeroko, wybiłam się mocno
od podłoża i z ogromną szybkością ruszyłam w stronę Curse. Ostrze przecięło jej
rękę, ale ze znikomym skutkiem. Jej oczy zapłonęły nienawiścią. Zaczęła się
walka. Przyznam była szybka, celowała we mnie pięciometrowymi igłami, ale
dobrze jej też wychodziło wystrzeliwanie setek małych. Każda z igieł miała w
sobie truciznę, jak mniemam zabójczą.. Nie mogę dłużej czekać, skupiłam się,
powoli otworzyłam oczy, bluebeam. Teraz byłam równie szybka jak ona, moje ataki
były silniejsze, a ja sama byłam odporniejsza. Rzuciłam w nią jednym ostrzem,
kiedy zrobiła unik skoczyłam w jej stronę. Już miałam ją uderzyć, ale zwiała,
uderzyłam za to w dach, w którym zrobiłam dziurę. Dopiero teraz przypomniałam
sobie gdzie jesteśmy. W budynku na którym miało rozpętać się piekło, mieszkały
rodziny. Przez dziurę zauważyłam rodziców z dzieckiem, byli przerażeni..
Dziewczynka patrzyła na mnie załzawionymi oczami, jej matka i ojciec byli
przerażeni, stali ściśnięci w kącie.. Usłyszałam szum wiatru, i szybko
odskoczyłam z tamtego miejsca. Zatruta szpila wbiła się w dach robiąc kolejną
dziurę. Spojrzałam na rodzinę, chciałam upewnić się że nic się im nie stało, na
szczęście byli cali. Musiałam coś szybko wymyślić, ten stwór wlepiał we mnie
swoje świecące od złości oczy. Pobiegłam w jej stronę, musiałam jak najszybciej
ociągnąć ją od tych ludzi.. Klasnęłam w ręce i zeskoczyłam z budynku. Zanim
spadłam udało mi się dotknąć ściany, tworząc w ten sposób coś w rodzaju fali na
której kierowałam się do bram miasta. Curse nie zostawała w tyle.. Znowu
uderzyłam rękami o falujący beton, wystrzeliwując w ten sposób kamienne pociski
w nieśmiertelną. Jeden z nich ją trafił, to była kropla która przelała czarę.
Jej oczy zapłonęły, wycelowała w moim kierunku ogromnych rozmiarów czarny
szpikulec, który zburzył mój "transport".. Odbijałam się od betonu na
kilka metrów, spadając odbijałam się jak piłka.. Uderzyłam o główną bramę
Centrali.. O ile dobrze pamiętam niedaleko znajdowało się jezioro.. Wstałam z
ogromną trudnością, zacisnęłam zęby i pobiegłam najszybciej jak tylko mogłam w
stronę jeziora. Po drodze tworzyłam z ziemi ogromne kule, którymi starałam się
trafiać w to coś.. Dostrzegłam przed sobą tafle wody, stanęłam w miejscu i
skupiłam się najmocniej jak tylko potrafiłam. Curse wystrzeliła we mnie trzy
sporej wielkości czarno fioletowe igły.. Bluebeam Power, złożyłam ręce i
oderwałam je od siebie tworząc ogromną strugę światła, która rozbiła igły Curse
w drobny mak..
-Mówiłam ci że nie masz ze mną najmniejszych szans..
Uśmiechnęłam się, moje ręce płonęły białym światłem, a oczy
wydawały się świecić. Twarz homunkulusa mówiła wszystko, nie była już taka
pewna, ale nadal kipiała z nienawiści. Klasnęłam w ręce, tworząc w ten sposób
ogromną eksplozje, kiedy światło opadło w stronę Curse wystrzeliło tysiące
szpili. Wszystko w zasięgu eksplozji zmieniło się w igły.. Woda, ziemia,
drzewa, metal.. Ogromny wyburz zderzających się pocisków, spowodował
przerażający huk.. Kiedy dym opadł, Curse już nie było.. Rozejrzałam się
dookoła, ale nic nie wyczułam, było pusto.. Bluebeam Power przestało działać, a
ja znowu dyszałam jak pies.. Dopiero teraz odczułam swoje wszystkie obrażenia,
ale nie było tak źle.. nadal stałam na nogach. Prawdę mówiąc byłam zdziwiona że
mój organizm wytrzymał taką wielką utratę siły, w połączeniu z obrażeniami
dawało to mieszankę zabójczego ciosu bólu.. Kuśtykając doszłam do bramy,
krwawiłam, byłam posiniaczona i czułam że zaraz będę wymiotować.. Wszystko we
mnie bulgotało.. Oparłam się o bramę i wzięłam kilka głębokich oddechów,
myślałam że zemdleje, ale udało mi się opanować.. Moje nogi i ręce drżały jak
szalone, zebrałam się w sobie i odeszłam od bramy.. Zrobiłam zaledwie kilka
kroków i musiałam się zatrzymać, zza rogu wyjechał samochód z ogromna
prędkością.. Kierowca był Mustang, obok niego siedziała Riza, nie wierzyłam w
to co zobaczyłam, na tylnym siedzeniu siedział Ed i Al.. Teraz będę mogła
spodziewać się poczwórnego wykładu na temat, samodzielnej walki z potężnym
wrogiem.. Wszyscy wyskoczyli z samochodu jak oparzeni, a ja stałam zgięta w
pół, trzymając się za brzuch.
-Zgłupiałaś!
-Nie..
-To nie było pytanie!
-Możesz nie krzyczeć..
Ed wziął mnie pod ramię i zaprowadził do samochodu..
Pojechaliśmy do szpitala, okazało się że moje obrażenia nie są aż takie duże..
Kilka złamanych żeber, trochę siniaków, zadrapania i drobne zwichnięcia.. Nic
wielkiego, w porównaniu z tym co stało się Aki.. Lekarze przeczyścili rany,
usztywnili skręcone kończyny i pozwolili wyjść mi ze szpitala, pod warunkiem że
będę odpoczywać.. Przez trzy dni mogę wymigiwać się od rozmowy z kimkolwiek
tłumacząc że nie mam siły z nikim rozmawiać. Jednak musiałam to zrobić.. Musze
najpierw wysłuchać zażaleń, kazań, rozkazów, skarg i innych takich, żeby
dopuścili mnie do głosu.. Mogłabym sobie darować, gdyby nie to że zauważyłam
coś bardzo ciekawego..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz