środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 26. Światło Bluebeam


Jechałyśmy kilka godzin, kiedy wysiadłyśmy z pociągu słońce już zachodziło. Odwróciłam się w jego stronę, niebo z krwistoczerwonego przechodziło powoli w ciemny granat. Czułam że wydarzy się coś złego.. nie, ja wiedziałam że stanie się coś złego, jestem tego pewna w stu procentach. Riza popędzała mnie ręką, dworzec był pusty, oprócz nas stała tam jakaś kobieta z dzieckiem. Spokojnym , ale przyspieszonym krokiem szłyśmy w stronę samochodu.
Wsiadając zauważyłam że główny plac centrali świecił pustkami, sklepy i stoiska były zamknięte. Nie było tu żywego ducha.
-Pamiętaj że nie możemy wzbudzać podejrzeń.
-Jakich podejrzeń? Kto miałby nas o cokolwiek podejrzewać? Ślepa jesteś? Tu nikogo nie ma..
-Uspokoiliśmy ludzi że wojsko wszystkim się już zajęło..
-No to macie jednoosobową armie, gratulacje dla przełożonego.
-Nie żartuj sobie.. Sytuacja jest poważna i doskonale wiesz że armia nie poradzi sobie z takim problemem.
-Wiem..
-Całe wojsko i dowództwo zdaje sobie sprawę z tego,że pokładają wszelkie nadzieje w trójce nastolatków. Władze Centrali nie są zadowolone z tego jak obecnie funkcjonuje armia, jednak nie możemy pozwolić na utratę choćby jednego jej członka.
-Dlatego jestem tu ja.
-Fibi, Roy nie chce cię poświęcać. Wie że sobie poradzisz, wiele razu udowadniałaś swoją odwagę i pokazałaś swoją siłę. Wiesz że nikt nie chce żeby ludzie tacy jak ty odchodzili. Jeżeli sytuacja zrobi się poważniejsza wojsko stanie w twojej obronie.
-Wojsko niech lepiej zajmie się obroną ludzi. Ja dam sobie radę, nie chce żeby jakieś dziecko, żona czy jakakolwiek rodzina, cierpiały po stracie bliskiej osoby..
Przejeżdżałyśmy przez puste uliczki Centrali, nie bałam się tego co się stanie. Bałam się o ludzi, którzy będą tego świadkiem.. Nie chciałabym żeby jakiekolwiek dziecko cierpiało tak jak ja po stracie rodziców. Musze starać się ze wszystkich sił żeby ich obronić, jeżeli zginę w taki sposób będę zadowolona z siebie.. Nadal boje się śmierci, dlatego nie mogę pozwolić by mój strach wziął nade mną górę..
-Roy był przeciwny temu żeby cię wzywać, ale nie mogłam pozwolić żeby coś mu się stało. Ja i inni doszliśmy do wniosku że jesteś najlepszym rozwiązaniem.. Wierzymy w ciebie Fibi.
Spojrzałam na nią z uśmiechem. Jej zatroskana twarz mówiła mi wszystko, bała się stracić kogoś kogo kocha, choć nie chce tego po sobie pokazać. Mimo iż jest ona silną i niezależną kobietą, jej uczucia biorą nad nią górę..
-I dobrze! Żadne paskudztwo nie ma ze mną szans.
Ona uśmiechnęła się lekko i spojrzała przed siebie. Stanęłyśmy przed główną siedzibą dowództwa. Z początku byłam zdziwiona że przyjechałyśmy aż tutaj, ale po przypomnieniu sobie całej sprawy wydało mi się to całkiem oczywiste. Wysiadając z auta obejrzałam jeszcze całą okolice, nikogo nie zauważyłam..
-Proszę cię, wejdźmy niezauważone, nie chciałabym wzbudzać niepotrzebnego zamieszania.
-Oczywiście.
Weszłyśmy głównym wejściem i w ciszy przemierzałyśmy korytarz. Nigdy nie byłam w siedzibie głównej, korytarz był ponury i słabo oświetlony. Cała siedziba znajdowała się pod ziemią, była chroniona grubymi ścianami, kratami i drutami kolczastymi. Czułam chłód bijący od marmurowych ścian. Co i raz mijałyśmy różne portrety, dawnych dowódców, każdy z nich wyglądał dojrzale i męsko. Wzrokiem szukałam portretu zapalnika, ale nie znalazłam go.
-Żeby trafić na ścianę, trzeba zrobić coś ważnego. Poświęcić się, wygrać wojnę, ocalić coś, albo kogoś.
Nic jej nie odpowiedziałam, przez chwile patrzyłam na jej poważną, kamienną twarz. Chwilę później stałyśmy przed dużymi stalowymi drzwiami do sali narad.
-Pamiętaj, nie możemy rzucać się w oczy. Fibi?
Jednym silnym uderzeniem pchnęłam ciężkie stalowe drzwi, które uderzając o ścianę narobiły strasznego huku.
-Ocalenie melduje się do skopania tyłka homunkulusom!
Wszyscy odwrócili się w moją stronę. Hawkeye patrzyła na mnie zabójczym spojrzeniem, miałam wrażenie że chce zastrzelić mnie wzrokiem. Na niektórych twarzach pojawiły się uśmiechy. Sala była pełna żołnierzy, skoro jest ich tak dużo to znaczy że Al nie koloryzował, mówiąc że sytuacja jest jedną z najpoważniejszych jakie pamięta. Mustang patrzył na mnie wściekłym, acz trochę zdziwionym wzrokiem.
-SPARKE CO TY TU DO CHOLERY ROBISZ?!
-Raaany.. człowiek próbuje być miły i ocalić tyłek swojego dowódcy, a ten drze się na niego, będąc przy tym nieuprzejmy..
-Sparkeee....
Mustang zacisnął zęby i pięści, opuścił wzrok, a żyła na jego czole pulsowała jak szalona.
-Oj uważaj, bo jeszcze się podpalisz z tej złości..
Zrobiłam zniewieściały gest w jego stronę, przykryłam koniuszkami palców swoje usta, robiąc mieszankę przerażonej i zdziwionej miny. Spojrzałam w jego stronę i piskliwym, rozżalonym głosem zaczęłam mówić..
-Czy to jest zmarszczka, jajciu jaka wielka! Zajmuje połowę.. nie! Całe twoje czoło.. Czy ty siwiejesz?!
-SPAKRE!
Mustang klasnął w ręce i wycelował we mnie strugę płomieni. Nawet nie drgnęłam, wiedziałam że i tak mnie nie trafi. Stałam w miejscu czekając aż płomienie nienawiści przestaną płonąć. Postałam tak sobie chwile, kiedy już skończył oddychał głęboko starając się uspokoić. Pot ściekał mu z twarzy, wszyscy odsunęli się pod ściany..
-Widzisz co zrobiłeś? Sierżant Brosh ci się zlał..
Morderczy wzrok zapałki powędrował w stronę Brosh'a, pokręcił głową, wziął głęboki oddech i spojrzał w moją stronę.
-No co? To nie moja wina!
-Wróćmy do planowania..
-Plan już jest..
-Sparke, nie jesteśmy tu żeby żartować..
-Ja też nie.. Gdybym chciała pożartować, zostałabym w Resembool i denerwowałabym Winry.
-Więc jaki masz "plan"?
-Po pierwsze bez ironii proszę..
-Sparke..
-Już, już.. A teraz wszyscy się skupcie, bo to co wymyśliłam wymaga nie lada koncentracji.
Wszyscy patrzyli na mnie swoimi skupionymi oczami, ich wyrazy twarzy tak mnie bawiły że o mało co nie wybuchłam śmiechem. Trudno było mi się opanować, tak bardzo chciało mi się śmiać, że nie mogłam już dłużej czekać.
-SKOPIE TYŁKI TYM DZIWADŁOM A WY NA KONIEC BĘDZIECIE MI KLASKAĆ!
Śmieli się chociaż wyglądali na załamanych. Mustang spojrzał na mnie poważnym wzrokiem, mogłam z tego wywnioskować, że mój plan nie przypadł mu do gustu.
-Mówiłem ci bez żartów..
-Ja nie żartuje.. Wojsko w czasie kiedy ja będę klepać tych dupków, zajmie się obrona mieszkańców. Homunkulusy to cwane bestie, nigdy nie atakują wszystkie naraz.. wystarczy że spuścisz jednego z oczu, a możesz być pewny że narobił bałaganu gdzie indziej.
-Nie zgadzam się, to zbyt niebezpieczne żebym mógł puścić cię tam samą..
-Daj spokój! Dam sobie rade, nawet nie wiesz ile razy miałam z nimi do czynienia.. Po za tym, ja skopie im dupy, ty obronisz Centrale a na drugi dzień będą skrobać ci portret na ścianę "wspaniałych dowódców"..
-Nie!
-Przecież wiesz że i tak zrobię swoje, więc przestań mi utrudniać. To rozwiązanie jest najwygodniejsze i dla mnie i dla ciebie! Wiesz doskonale że jeżeli staniesz mi na drodze to i tak mnie nie powstrzymasz.. Po co mam tracić cenny czas na omijanie ciebie i twoich ludzi skoro mogę załatwić wszystko od razu. Będziesz potrzebny gdzie indziej..
-Powiedziałem ci że i tak się nie zgodzę..
-Człowieku całe miasto jest sterroryzowane przez bandę oszołomów! Pozwolisz by ludzie bali się czekając na następny dzień! O ile mi wiadomo to Curse szuka mnie, nie ciebie..
Na moje ostatnie słowa Mustang zadrżał, wszyscy opuścili wzrok.. To było dziwne, jeszcze nigdy nie widziałam takiej reakcji zapałki. Stałam i czekałam na jego odpowiedz, na marne.. Miałam dość czekania, odwróciłam się i poszłam w stronę drzwi, czułam jak wszyscy odprowadzają mnie wzrokiem. Już miałam wychodzić..
-Pozwolę ci na to, ale pod jednym warunkiem..
-No coś ty myślisz że..
-Sierżant Denny Brosh i chorąży Maria Ross, będą cię pilnować.
-Chyba sobie żartujesz.. On przed chwilą zlał się w gacie.. Po za tym nie potrzebuje ochrony.
-Wiem że nie, ale wtedy będę spokojniejszy.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, on jednak nic nie powiedział, patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami. Brosh i Ross byli już obok mnie, spojrzałam na nich i pokręciłam głową..
-Niech ci będzie..
Wychodząc nie mogłam się powstrzymać..
-Na twoim miejscu podgoliłabym siwiznę, jak już machną ci ten portret to trochę wstyd mieć siwe kołtuny..
-Sparke!
Uśmiechnęłam się do siebie i z radością dziecka wyszłam z siedziby. Usłyszałam za sobą czyjeś szepty, dopiero po chwili przypomniałam sobie że mam na ogonie obszczańca i panią nadpobudliwą.. Musiałam obmyślić plan jak się ich pozbyć, nie mogłam czekać do rana.. Byłam cholernie ciekawa co chce ode mnie zabójca mojej siostry.. Nie wiem czy będę w stanie opanować się na tyle by jej wysłuchać.. Jak tylko zobaczę jej wredną gębę to puszczą mi nerwy.. Jak Ed zauważy że nie wracam zacznie coś podejrzewać i wypytywać biednego Al'a, który pod większym naciskiem wszystko mu powie.. Wtedy będę miała na głowie dwójkę dziwnych żołnierzy, chłopaka który mnie ogranicza, głupią blondynkę, brata chłopaka który mnie ogranicza i wielkiego gościa który czasem mnie przeraża.. Taaa, świetna atmosfera, na pewno będę mogła się skupić.
-Fibi..
-Hęę?
-Mogłabyś nie mówić nikomu o tym przykrym incydencie w sali narad?
-O tym że ze strachu zlałeś się w gacie?
Facet się załamał, a z oczu pociekły mu łzy.. taa na pewno dadzą mi się skupić. Ross mierzyła mnie od góry do dołu, powoli zaczęło mnie to irytować. Zatrzymałam się przed autem i spojrzałam jej prosto w oczy, wydawała się być zdziwiona.
-Przestań patrzeć na mnie jakbym chciała zabić ci kota..
-Nie mam kota.
-Twój błąd.
Wsiadłam na tylne siedzenie w samochodzie i zatrzasnęłam drzwi. Chwile po mnie do samochodu wsiadła chorąży dziwna i sierżant obszczaniec. Ruszyliśmy, byłam ciekawa dlaczego uznali że to ja powinnam skopać tyłki tym stworą, wiem że Curse chciała mnie, ale dlaczego nie wezwali też Ed'a.. On jest silniejszy ode mnie i więcej razy walczył z tym czymś.. Udawało mu się wyjść cało za każdym razem,więc czemu tylko ja..
-Musze cię obserwować ponieważ porucznik Hawkeye powiedziała, że lubisz uciekać i sprawiasz dużo kłopotów.. Mam nie spuszczać cię z oczu.
-Dlaczego mi nikt nie przyznaje takich zleceń?
Brosh znowu się załamał, a w jego oczach świeciły łzy.. Świetnie skoro ona ma mnie pilnować, to mogę mieć drobne problemy z ucieczką.. Po za tym jestem ciekawa gdzie się zatrzymamy, chyba nie będą jeździć w kółko przez całą noc. Kilka minut później zatrzymaliśmy się przed czyimś domem. Weszliśmy na górę i stanęliśmy przed drewnianymi drzwiami. Ross otworzyła mieszkanie kluczem i zaprosiła nas do środka.
-Zatrzymamy się tutaj, mieszkałam tu zanim wstąpiłam do armii. Nie jest duże ale powinno wystarczyć.
-Strasznie tu duszno, chyba mogę otworzyć okno prawda?
Ross spojrzała na mnie i kiwnęła głową. Zdjęłam z siebie bluzę, rzuciłam ją na kuchenny stolik i otworzyłam okno. Uderzyła we mnie fala świeżego, chłodnego powierza, było to naprawdę przyjemne. Czułam na sobie wzrok Marii, odeszłam od okna i poszłam w kierunku wyjścia.
-Gdzie jest toaleta?
-Prosto i na lewo.
Nadal nie spuszczała ze mnie wzroku. Spojrzałam na nią roześmiała się i poszłam zgodnie ze wskazówką. Ross podeszła do drzwi i przekręciła zamek w drzwiach. Obserwował mnie tym swoim wkurzającym, przenikliwym wzrokiem.. Stanęłam przed drzwiami toaletą i uśmiechnęłam się do niej.
-Do kibla też chcesz ze mną wejść? Może podetrzesz mi tyłek? Zawsze przyda się pomocna dłoń..
Wyszczerzyłam się do niej i czekałam aż mi odpowie, jednak ona pokręciła tylko głową i weszła do salonu. Przestałam się głupio uśmiechać weszłam i oparłam się o ścianę.. Jak mam się stąd wyrwać? Obserwuje każdy mój krok.. Spojrzałam w lustro i obmyłam twarz wodą. Wtedy mnie olśniło.. Wyszłam z toalety, dla pozoru spuściłam wodę.. Weszłam do salonu i rzuciłam się na kanapę. Wzrok Ross znowu mnie dosięgnął..
-Widzisz nie spuściłam się w kiblu żeby uciec kanalizacją, możesz być z siebie dumna..
Wyglądała na smutną, ale nie będę się łamać.. Dam rade, muszę się stąd wyrwać i nie ważne jak bardzo będę musiała zajść jej za skórę.
-Masz coś do picia?
-Jasne.
Z dolnych szafeczek w kuchni wyciągnęła skrzynkę jakiegoś napoju.. Dała mi jedną butelkę, ale nie miałam ochoty tego pić, wyglądało obrzydliwie. Patrzyłam jak chorąży ze smakiem wypija tą dziwną ciecz..
-Nie pijesz?
-Zaraz się napije, bo wiesz ja zawsze przed piciem modle się..
-Modlisz się?
-Taa.. o ten.. wspaniały dar, jakim jest.. to..
Wskazałam na butelkę. Oboje przyglądali mi się badawczo, szybko złożyłam ręce i zaczęłam poruszać ustami, tak żeby wyglądało na modlitwę.. Co prawda sama uznałam to za beznadziejną wymówkę, ale chyba mi się udało. Przestali na mnie patrzeć i zaczęli o czymś rozmawiać. Spojrzałam na zegar, dochodziła dziewiąta straciłam bardzo dużo czasu.. Ross wyszła do toalety, cztery butelki jednak robią swoje.. W pokoju został jeszcze Brosh, ale nie wydał mi się zbyt bystry, więc nie był trudną przeszkodą..
-Wiesz co?
-Whhym?
-W bluzie mam coś fajnego, mogę ci to dać, ale musisz podrzucić mi bluzę. Podasz mi ją?
-Jasne..
Kiedy wstał i odwrócił się do mnie plecami, wyskoczyłam przez otwarte okno. Wylądowałam na kolanach, cholernie mnie bolało, ale nie mogłam tam stać. Pobiegłam przed siebie w miejsce gdzie ostatnio widzieli homunkulusy. Kolana piekły mnie i bolały, ale nie mogłam zwolnić.. Jestem ciekawa jaką minę miał Brosh, jak zauważył że mnie nie ma.. Na samą myśl roześmiałam się jak dziecko.. Ulice były ciemne, atmosfera tego miejsca nie wydała mi się ani trochę przyjemna.. Biegłam ile sił w nogach, czułam że tamta dójka już mnie szuka, skręciłam w najjaśniejszą uliczkę, zmieniając kierunek swojej "trasy". Padłam kilkadziesiąt metrów dalej padłam, dyszałam jak pies.. Zauważyłam nadjeżdżający samochód, wiedziałam że to Ross i Brosh, nikt inny nie jeździł wcześniej po ulicach. Wbiegłam między budynki, zauważyłam metalowa drabinę prowadzącą na dach budynku. Podbiegłam do niej i najszybciej ja umiałam weszłam na górę. Powoli wychyliłam głowę by zobaczyć gdzie jest ta dwójka niedorozwojów.. Ross wysiadła z auta, zapaliła latarkę i świeciła po uliczce..
-Mogłabym przysiądź, że kogoś tu widziałam..
-Wracajmy już, to niebezpieczne...
-Generał Mustang będzie wściekły że jej nie upilnowaliśmy..
-Mam nadzieje że przyjmie to spokojnie, nie mam trzeciej pary spodni..
Wsiedli do samochodu i odjechali. Ostatnie zdanie Brosh'a bardzo mnie rozbawiło, uśmiechnęłam się i pokręciłam głową. Dyszałam jak pies, nogi bolały mnie od ciągłego biegu, każdy mięsień robił co chciał.. Wzięłam głęboki oddech..
-Przyszłaś sama, dzięki temu nie musiałam cię szukać.. Miło z twojej strony.
Przerażający, zimny głos uderzył w moje uszy jak grom.. Na drugim końcu budynku stała Curse, patrzyła na mnie swoimi czarnymi przerażającymi oczami. Poczułam się dziwnie zmęczona, nadal szybko oddychałam. Zerwałam się na równe nogi, poczułam ogromny ból, upadłam. Moje kolana były sine, jakby tego było mało mój dość szybki jogging, dawał mi się we znaki..
-Jesteś żałosna. Przychodząc tu w takim stanie sama skazałaś się na śmierć.
-Myślisz że się ciebie boje?
Oparłam się rekami o ziemie i powoli wstałam na nogi. Spojrzałam w jej stronę wściekłym wzrokiem. Jej oczy były przerażające, ale spokojne. Jej głos był cichy, ale był także zimny i ostry. Wyglądała jak mała dziewczynka, ale siedział w niej diabeł..
-Hihi.. Wydajesz się być pewna siebie. Uwierz mi, zmienię to.
Z jej rąk wystrzeliła fioletowa igła, taka sama jaka była w ciele Aki.. Szybko odskoczyłam w bok.. Znowu uderzyłam kolanami o twardą powierzchnie dachu.. Jęknęłam z bólu, ale nie mogłam pozwolić by to ścierwo, które zabiło moją siostrę, bezkarnie chodziło po ziemi..
-Jednak, mogę dać ci przeżyć, w zamian za jedną rzecz..
Jej ręka nadal była wyciągnięta, a wzrok przebijał mnie na wskroś.
-Zwróć mi kamień filozoficzny.
O czym ona pieprzy, jaki znowu kamień? Zaraz kamień filozoficzny? To nie możliwe.. Przecież on przestał istnieć? Niby kto mógłby go znowu stworzyć?
-Niby skąd miałabym go mieć?
-Nie kłam!
Wystrzeliła w moją stronę drugą zatrutą igłę.. raany dlaczego zawsze kiedy jestem poobijana, zmęczona i niezdolna do walki dzieją się takie rzeczy. Mimo że było ciemno, czarne oczy tej szkarady widziałam bardzo wyraźnie. Powoli wstałam na nogi, uśmiechnęłam się i spojrzałam w jej stronę.
-Nie jestem jak inni ludzie, nie dam sobą pomiatać. Mnie nie zastraszysz, jesteś dla mnie za cienka.. Po za tym nawet jakbym miała kamień, to nie dałabym ci nawet na niego popatrzeć..
Zacisnęłam zęby, klasnęłam w ręce i uderzyłam nimi o ziemie.. Spod moich dłoni wystrzeliły niebieskie promienie, kilka sekund później trzymałam już dwa ostrza. Uśmiechnęłam się szeroko, wybiłam się mocno od podłoża i z ogromną szybkością ruszyłam w stronę Curse. Ostrze przecięło jej rękę, ale ze znikomym skutkiem. Jej oczy zapłonęły nienawiścią. Zaczęła się walka. Przyznam była szybka, celowała we mnie pięciometrowymi igłami, ale dobrze jej też wychodziło wystrzeliwanie setek małych. Każda z igieł miała w sobie truciznę, jak mniemam zabójczą.. Nie mogę dłużej czekać, skupiłam się, powoli otworzyłam oczy, bluebeam. Teraz byłam równie szybka jak ona, moje ataki były silniejsze, a ja sama byłam odporniejsza. Rzuciłam w nią jednym ostrzem, kiedy zrobiła unik skoczyłam w jej stronę. Już miałam ją uderzyć, ale zwiała, uderzyłam za to w dach, w którym zrobiłam dziurę. Dopiero teraz przypomniałam sobie gdzie jesteśmy. W budynku na którym miało rozpętać się piekło, mieszkały rodziny. Przez dziurę zauważyłam rodziców z dzieckiem, byli przerażeni.. Dziewczynka patrzyła na mnie załzawionymi oczami, jej matka i ojciec byli przerażeni, stali ściśnięci w kącie.. Usłyszałam szum wiatru, i szybko odskoczyłam z tamtego miejsca. Zatruta szpila wbiła się w dach robiąc kolejną dziurę. Spojrzałam na rodzinę, chciałam upewnić się że nic się im nie stało, na szczęście byli cali. Musiałam coś szybko wymyślić, ten stwór wlepiał we mnie swoje świecące od złości oczy. Pobiegłam w jej stronę, musiałam jak najszybciej ociągnąć ją od tych ludzi.. Klasnęłam w ręce i zeskoczyłam z budynku. Zanim spadłam udało mi się dotknąć ściany, tworząc w ten sposób coś w rodzaju fali na której kierowałam się do bram miasta. Curse nie zostawała w tyle.. Znowu uderzyłam rękami o falujący beton, wystrzeliwując w ten sposób kamienne pociski w nieśmiertelną. Jeden z nich ją trafił, to była kropla która przelała czarę. Jej oczy zapłonęły, wycelowała w moim kierunku ogromnych rozmiarów czarny szpikulec, który zburzył mój "transport".. Odbijałam się od betonu na kilka metrów, spadając odbijałam się jak piłka.. Uderzyłam o główną bramę Centrali.. O ile dobrze pamiętam niedaleko znajdowało się jezioro.. Wstałam z ogromną trudnością, zacisnęłam zęby i pobiegłam najszybciej jak tylko mogłam w stronę jeziora. Po drodze tworzyłam z ziemi ogromne kule, którymi starałam się trafiać w to coś.. Dostrzegłam przed sobą tafle wody, stanęłam w miejscu i skupiłam się najmocniej jak tylko potrafiłam. Curse wystrzeliła we mnie trzy sporej wielkości czarno fioletowe igły.. Bluebeam Power, złożyłam ręce i oderwałam je od siebie tworząc ogromną strugę światła, która rozbiła igły Curse w drobny mak..
-Mówiłam ci że nie masz ze mną najmniejszych szans..
Uśmiechnęłam się, moje ręce płonęły białym światłem, a oczy wydawały się świecić. Twarz homunkulusa mówiła wszystko, nie była już taka pewna, ale nadal kipiała z nienawiści. Klasnęłam w ręce, tworząc w ten sposób ogromną eksplozje, kiedy światło opadło w stronę Curse wystrzeliło tysiące szpili. Wszystko w zasięgu eksplozji zmieniło się w igły.. Woda, ziemia, drzewa, metal.. Ogromny wyburz zderzających się pocisków, spowodował przerażający huk.. Kiedy dym opadł, Curse już nie było.. Rozejrzałam się dookoła, ale nic nie wyczułam, było pusto.. Bluebeam Power przestało działać, a ja znowu dyszałam jak pies.. Dopiero teraz odczułam swoje wszystkie obrażenia, ale nie było tak źle.. nadal stałam na nogach. Prawdę mówiąc byłam zdziwiona że mój organizm wytrzymał taką wielką utratę siły, w połączeniu z obrażeniami dawało to mieszankę zabójczego ciosu bólu.. Kuśtykając doszłam do bramy, krwawiłam, byłam posiniaczona i czułam że zaraz będę wymiotować.. Wszystko we mnie bulgotało.. Oparłam się o bramę i wzięłam kilka głębokich oddechów, myślałam że zemdleje, ale udało mi się opanować.. Moje nogi i ręce drżały jak szalone, zebrałam się w sobie i odeszłam od bramy.. Zrobiłam zaledwie kilka kroków i musiałam się zatrzymać, zza rogu wyjechał samochód z ogromna prędkością.. Kierowca był Mustang, obok niego siedziała Riza, nie wierzyłam w to co zobaczyłam, na tylnym siedzeniu siedział Ed i Al.. Teraz będę mogła spodziewać się poczwórnego wykładu na temat, samodzielnej walki z potężnym wrogiem.. Wszyscy wyskoczyli z samochodu jak oparzeni, a ja stałam zgięta w pół, trzymając się za brzuch.
-Zgłupiałaś!
-Nie..
-To nie było pytanie!
-Możesz nie krzyczeć..
Ed wziął mnie pod ramię i zaprowadził do samochodu.. Pojechaliśmy do szpitala, okazało się że moje obrażenia nie są aż takie duże.. Kilka złamanych żeber, trochę siniaków, zadrapania i drobne zwichnięcia.. Nic wielkiego, w porównaniu z tym co stało się Aki.. Lekarze przeczyścili rany, usztywnili skręcone kończyny i pozwolili wyjść mi ze szpitala, pod warunkiem że będę odpoczywać.. Przez trzy dni mogę wymigiwać się od rozmowy z kimkolwiek tłumacząc że nie mam siły z nikim rozmawiać. Jednak musiałam to zrobić.. Musze najpierw wysłuchać zażaleń, kazań, rozkazów, skarg i innych takich, żeby dopuścili mnie do głosu.. Mogłabym sobie darować, gdyby nie to że zauważyłam coś bardzo ciekawego..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz