środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 35. Rekonwalescencja


-Co z nią?
-Rany są dość poważne, dochodzą do tego uszkodzenia szkieletu, oraz wycieńczenie organizmu..
-Czy to znaczy..
-Ryzyko śmierci jest raczej nikłe, serce pracuje w miarę swoich możliwości. Udało nam się też wykluczyć ryzyko śpiączki. Jednak dziewczyna musi wypocząć, a jej organizm nabrać wystarczająco siły żeby mógł normalnie funkcjonować.
-Całe szczęście.
-Rekonwalescencja powinna zająć kilka dni, nie gwarantuje jednak stu procentowej pewności.
-Czyli nadal istnieje jakieś ryzyko..
-Obrażenia wśród czaszkowe, spowodowane potężnymi uderzeniami. Złamania z przemieszczeniem, przebite płuca i pogruchotana kość miedniczna, mogą nie zrosnąć się prawidłowo. Do tego utraciła ogromną ilość krwi, to cud że dziewczyna jest w takim a nie innym stanie. Jakby tego było mało mięśnie i ścięgna są pozrywane i naruszone przez skruszone kości. Przewiduje że nawet po przebudzeniu, dziewczyna nie będzie mogła się poruszać.
-Rozumiem. Jestem wdzięczna że udało się panu ją uratować.
-Pani wybaczy, ale miasto jest w opłakanym stanie, a na moją pomoc czeka jeszcze wielu ludzi.
-Rozumiem. Jeszcze raz dziękuje i żegnam.
-Do widzenia.
~
Obudziłam się, jednak nic nie czułam.. Nie mogłam się poruszyć, jedyną rzeczą nad jaką byłam wstanie panować był wzrok. Przemierzałam oczami pomieszczenie w którym się znajdowałam. Nie wyglądało mi to na szpital, raczej jakąś cele. Próbowałam poruszać palcami, ale moje ciało było zesztywniałe. Mój wzrok powędrował na rękę, którą jeszcze chwilę temu próbowałam poruszyć. Jednak szybko tor ruchu moich oczu został przerwany, przez kogoś kto wszedł do pokoju. Łóżko na którym leżałam stało tyłem do drzwi, dlatego nie byłam w stanie zauważyć kto to taki. Chwilę później moim oczom ukazała się zatroskana twarz Rizy, która z wymuszoną radością spojrzała na mnie i ciepło się uśmiechając. Na jej twarzy widniał wyraźny grymas wewnętrznego bólu, nie mogłam jednak spytać się jej co się stało. Moja twarz była jak kamień, a ja nie mogłam z siebie nic wyksztusić. To wszystko sprawiło, że poczułam się jak ciężar przy którym nikt nie może odpocząć.
-Cieszę się że w końcu się obudziłaś.
Kobieta patrzyła na mnie z coraz to większym bólem. Bałam się najgorszego, bałam się że zaraz powie mi że ktoś z moich przyjaciół nie przeżył. Bałam się że się spóźniłam, że za późno wyzwoliłam się z mocy pełni przesilenia..
-Nie musisz się martwić Fibi, wszyscy są cali i zdrowi..
Podniosłam wzrok na jej twarz. Przez chwilę zaczęłam się zastanawiać, czy ta kobieta ma jakieś zdolności parapsychiczne, jednak po chwili moje wewnętrze pytania zdawały się być oczywiste. Jeszcze raz spojrzałam na zasmuconą twarz Hawkeye, która wciąż fałszywie się uśmiechała.
-Będziesz musiała się wykurować żeby ich wszystkich zobaczyć, czeka cię dużo pracy wiesz? Twoje kości jeszcze się nie zrosły, dlatego nie możesz się ruszać, ani mówić. Kiedy to wszystko się skończyło Edward, Alphonse i pani Izumi przynieśli cię tu. Nie zdajesz sobie sprawy jaki ból sprawiło nam wszystkim patrzenie na ciebie. Wzięłaś na swoje barki los tysiąca ludzi i całej Centrali, za co każdy będzie ci wdzięczny. Jednak zapłaciłaś za to swoim zdrowiem, jeszcze długa droga przed tobą zanim znowu staniesz o własnych nogach.
Patrzyłam jak jej twarz pogrożą się w jeszcze większym bólu. Nie chciałam by cierpiała, jednak nie mogłam nic zrobić. Zamknęłam oczy i słuchałam o powieści Rizy. Opowiadała mi jak trwają prace nad odbudową Centrali i jak szybko inni wracali do zdrowia. Opowiedziała mi nawet o tym jak poprawiły się relacje, między wszystkimi żołnierzami. Tym razem miasto nie dzieliło się na bogatych, biednych, na armie i cywilów, wszyscy byli równi. Cieszyłam się że podziały zostały zburzone, smucił mnie tylko fakt jaka rzecz musiała się stać, żeby ludzie w końcu przejrzeli na oczy. Wiedziałam że kiedy miasto znowu stanie na nogach, ludzie wrócą do swoich dawnych nawyków, a miasto które mimo teraźniejszego stanu, z wyjątkowego, stanie się z powrotem podzielone.
Dni mijały, a zaraz po nich miesiące. Powoli wracałam do zdrowia, moje ciało regenerowało się znacznie szybciej, niż byłam to sobie w stanie wyobrazić. Nawet doktor, który podjął się mojej rehabilitacji, był zdumiony efektami jakie osiągałam. Po sześciu miesiącach, moje ciało wróciło do normy. Każda kość zrosła się prawidłowo, mięśnie i ścięgna zajęły swoje miejsce, a ja byłam w pełni sił. Od miesiąca mogłam wychodzić i przechadzać się po małej wsi, która znajdowała się pomiędzy Centralą a Resembool. Mimo co wieczornego spaceru, uczucia jakie dzisiaj mną kierowały były znacznie lepsze. Riza odwiedzała mnie tylko w wolnych chwilach, których nie miała za dużo, dlatego widywałam ją kilka razy w ciągu mojej rekonwalescencji. Nikt po za nią nie przychodził mnie odwiedzać. Szczerze mówiąc nie czułam się źle z tego powodu, nawet nie byłam zawiedziona. Odczułam ulgę, że dzięki temu nikt nie cierpiał z mojego powodu. Ludzie często źle oceniają sytuacje. Nie powiem że ja jestem w tym mistrzem, często zdarza mi się odbierać wszystko na opak i często czułam się winna. Jednak w tym przypadku to była tylko moja, nie.. Wyłącznie moja decyzja. To ja postanowiłam się zmierzyć z przeznaczeniem i wygrałam tą walkę, niezależnie jakim kosztem udało mi się. To prawda udało, ale udało mi się też znowu uwierzyć w siebie i przestać się martwić. Teraz wiem że Aki jest w dobrych rękach i wcale nie muszę się o nią martwić, wiem że okres kłamstw i bólu się skończył. Teraz muszę skupić się na tym o czym wspomniała mama.. Dziś wracam do Centrali, tam gdzie zaledwie rok temu nie chciałam wracać. Może to dziwne ale czuję się jakby ktoś wypuścił mnie wreszcie z klatki, w której byłam trzymana od śmierci rodziców. Po śniadaniu i pożegnaniu się z żoną mojego doktora, wyruszyłam w drogę. Po drodze wysłuchiwałam zaleceń doktora Frascher’a, który kazał mi się jeszcze nie przemęczać i zalecał poranne joggingi, dla wzmocnienia mięśni. Cóż mogłam zrobić? Posłuchałam go i postanowiłam się nie przemęczać dopóki nie osiągnę swojej dawnej formy. Wsiadając do pociągu doktor Frascher ujął moją twarz w dłonie, ciągnąc mnie za policzki, po czym zmierzwił mi włosy pocierając ręką moje włosy.
-Leć ptaszku, teraz jesteś wolna.
Uśmiechnęłam się do niego i wsiadłam do pociągu. Kiedy już zajęłam swoje miejsce i ulokowałam walizkę nad siedzeniem, otworzyłam okno i zaczęłam machać mu z uśmiechem na ustach.
-Dziękuje za opiekę doktorku! Mam nadzieje że się jeszcze kiedyś spotkamy!
-Jasne że tak! Przecież masz u mnie dług!
Zaśmiałam się po czym znowu zaczęłam mu machać. Kiedy jego sylwetka zaczęła znikać ostatni raz krzyknęłam do niego kilka słów, po czym znów zaczęłam machać.
-Niech pan powie żonie że będę tęsknić i życzę szczęścia!
-Jasne!
To ostatnie słowa jakie usłyszałam, ponieważ pociąg nabierał coraz to większej prędkości. Kiedy para z komina w kotłowni wystrzeliła w powietrze, a dźwięk dzwonka rozległ się po okolicy, schowałam się z powrotem do pociągu i zamknęłam okno. To prawda, czułam się trochę smutna że opuszczam miejsce w którym spędziłam ostatnie kilka miesięcy. Czułam się w nim jak w domu, państwo Frasher nie mają dzieci, chodź bardzo się o nie starają. Jestem pewna że nigdy o nich nie zapomnę, takich ludzi się po prostu nie zapomina. Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam w niebo opierając policzek o dłoń. Wszystko zdawało się teraz takie czyste i radosne, że aż nie mogłam w ro uwierzyć. W moim sercu wreszcie zaczęły goi się rany, którę sama sobie zadawałam przez tyle lat. Diametralna zmiana, z której jestem teraz zadowolona.. Może głupi to zabrzmi ale cieszę się że właśnie tak się to potoczyło.
-Sześć miesięcy..
Wyszeptałam pod nosem, żeby po chwili pokręcić głową. Całe pół roku nie widziałam się ze znajomymi, za których gotowa byłam zginąć. Nadal łudzę się że wybaczyli mi słowa, którymi katowałam ich w dniu kiedy odchodziłam z hangarów. Do tej pory nie mogę uwierzyć jak mogłam dać się tak omamić. Co jeden głupi facet potrafi zrobić z głupią, zagubioną dziewczyną. Nie ma co roztrząsać dawnych ran, trzeba jednak pamiętać o tym co jest ważne teraz, właśnie w tej chwili. Ponieważ nigdy nie wiesz co może spotkać się jutro. Nie chcę żeby ostatnimi chwilami, jakie przemkną mi przed oczami kiedy będę umierać , były strach, ból i płacz. Za dużo się nacierpiałam, teraz kolej na niepochamowaną radość, na którą zasługuje ja, jak i każdy. Jadąc tak płynnie po szynach rozmyślałam o różnych sprawach. Jednak moje myśli utkwiły w momencie kiedy znowu postawię stopy w Centrali. Czy ktoś mnie przywita, a może zmierzą mnie chłodnym spojrzeniem, jak kiedyś. Co mnie czeka? Czy ktoś się zmienił? Jak wygląda miasto po odbudowie? I jakie relacje panują między ludźmi, zarówno mi znanymi, jak i tymi obcymi? Spojrzałam na zegarek, który dostałam zaraz po przebudzeniu od Rizy..
~
-Nie wiem czy się zgodzisz, ale na koniec dostałam polecenie. Jeżeli się obudzisz mam ci to zostawić. To zegarek państwowego alchemika, w związku z tym że wszystko spłonęło, łącznie z danymi, nie mogliśmy dać ci nowego. Ten należał do Roy’a, chciał żebym ci go dała i złożyła propozycje do ponownego przyłączyła się w szeregi państwowych alchemików, jak i w szeregi naszego wojska. Wiem że to za wcześnie, jednak do niczego cię nie zmuszam. To tylko propozycja, więc możesz się zastanowić. Uważamy że wybór jaki podejmiesz będzie słuszny, nie ważne jaki by był. Czy się z godzisz czy nie i tak będzie dobrze, bo wiemy że możemy na ciebie liczyć Fibi.
~
Zegarek Mustanga.. Właśnie dochodziła dwunasta, szybko przeliczyłam godziny, które spędziłam w  pociągu, po czym spojrzałam w okno. Tak, cztery godziny jazdy, aż wreszcie zaczęłam poznawać dawne, znajome mi tereny. Prawie dojeżdżałam na stację, która jak się okazało była przeniesiona z powodu prac. Czekałam cierpliwie aż pociąg się zatrzyma i będę mogła w końcu wysiąść. Ostatni buch pary z kotłowni wystrzelił w niebo, a dzwonek rozbrzmiał na całą okolicę. Zerwałam się z miejsca i złapałam za swoją walizkę. Kiedy szłam w kierunku drzwi, co i raz zaglądałam w okna innych przedziałów, żeby zobaczyć jak najwięcej. Stacja wydawała się wciąż być w budowie, jednak nawet teraz wyglądała znacznie lepiej niż poprzednia. Dałam pierwszy krok naprzód i jako ostatnia wysiadłam z pociągu. Kiedy moje stopy dotknęły ziemi, za którą wielu przelewało krew, wzięłam głęboki oddech.
-Wróciłam..
Wyszeptałam cicho badając wzrokiem toczenie. Łapczywie pochłaniałam wszystko wzrokiem, idąc za grupką ludzi, którzy jak mniemam szli do wyjścia z peronu. Kiedy wyszłam z zabudowanego, nowo zrobionego przystanku kolejowego, moim oczom ukazała się Centrala w pełnym rozkwicie. Budynki niektóre już postawione, inne wciąż budowane. Nowo wyłożone uliczki i świeżo posadzone kwiaty nadawały obrazkowi jeszcze więcej niesamowitości. Mimo tego że miasto nie wyglądało jak dawniej, było że tak powiem w budowie, wyglądało o wiele lepiej. Widać było zapał z jakim pracują ludzie, z jaką ochotą i radością próbują postawić największe miasto z powrotem na nogi. Rzeczywiście było tak jak powiedziała Riza.. Ludzie, żołnierze, alchemicy, wszyscy pracowali jako jeden zgrany zespół. Szłam uliczką przyglądając się jak idą pracę i byłam zdumiona błyskawicznymi efektami. Na ulicach widać było porozbijane namioty, w których zamieszkiwali ludzie, kuchnie polowe i stoły ogrodowe, porozstawiane na ulicach. Tu naprawdę wszyscy ze sobą współpracowali. Ciepło ogrzewało okolicę, nadając jej blasku i wyrazistości. Już niedługo miało rozpocząć się lato, ciepłe dni zdarzały się coraz częściej, noce były krótkie, a dzień stawał się coraz dłuższy. Mimo tej całej pracy, ludzie wciąż żartowali i uśmiechali się, niosąc pomoc. Dzieci biegały z koszykami wypełnionymi chlebem i wiaderkami z wodą. Idąc spokojnie po uliczce, dalej przyglądałam się pracy, nie spostrzegłam kiedy wylądowałam na ziemi.. Poczułam lekki ból w okolicy łokci i kolan, tak jak podejrzewałam na coś wlazłam, ale nie byłam pewna na co. Kiedy podniosłam swój zaciekawiony wzrok, delikatnie pasując sobie łokcie, spostrzegłam małą dziewczynkę leżącą na ziemi.
-Przepraszam! Nic ci nie jest? Żyjesz?
-Ajajajaj.. Bolą mnie kolanka..
-Pokaż mi..
Dziewczynka odwróciła się i usiadła na betonie, trzymając skulone kolana razem. Przysunęłam się w jej stronę i dokładnie przyjrzałam się jej nóżką.
-Są obtarte, bardzo mi przykro, ale nie zauważyłam cię..
-Nic nie szkodzi! Elicia, ma już osiem lat! Nie będę już płakać, ponieważ jestem dużą dziewczynką!
Urocza mała dziewczynka wymachiwała mi przed oczami swoimi ośmioma palcami i z dumą przedstawiała mi swój wiek. Kogoś mi przypominała, ale za żadne skarby nie mogłąm sobie przypomnieć kogo.. Wstałam na nogi otrzepując się z kurzu, a zaraz po tym pomogłam wstać Elici. Dziewczynka niezdarnie poklepywała się po swoim zakurzonym ubranku..
-Daj pomogę ci.
-Nie nie! Elicia sama, mam już osiem lat, umiem sobie radzić kiedy mam kłopoty.
Uśmiechnęłam się radośnie. Dziewczynka byłam prze urocza, znowu pokazała mi na palcach swój wiek i dumnie unosiła głowę, tym samym dalej klepiąc się po ubraniu.
-Elicia, dziecko co tak długo martwiłam się o ciebie.
-Mamusia!
-Córeczko.
Spojrzałam na kobietę, która najprawdopodobniej była jej matką. Elicia rzuciła się jej na szyje i zaczęła mocno ściskać.
-Przepraszam to moja wina, wpadłam na nią i ją zatrzymałam przepraszam.
-Widzisz mamo? Mam na kolanach kuku, ale nie płacze, prawda że nie płakałam!
Dziewczynka wycelowała we mnie swoje roześmiana oczy, najwyraźniej była zadowolona z siebie. Uśmiechnęłam się szeroko i mocno kiwnęłam głową. Po chwili spojrzałam na kobiętę, która bacznie mi się przyglądała.
-Zmieniłaś się od ostatniego razu..
-Słucham?
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, nie wiedziałam o co może chodzić tej kobiecie. Co prawda wydawała mi się jakoś znajoma, ale jak samo jak w przypadku Elici nie mogłam sobie przypomnieć skąd ją znam.
-Fibi prawda?
Spojrzałam na nią zaciekawionym, oraz lekko zdziwionym wzrokiem. Uśmiechnęłam się nie pewnie i znowu zaczęłam rozmowę.
-Tak.. Pani wybaczy, ale nie pamiętam pani.
-To jasne że mnie nie pamiętasz. Kiedyś wraz ze swoją siostrą i braćmi elric, spędziliście u nas noc. Wyglądałaś wtedy na zmarnowaną, a i tak wybrałaś spanie na kanapie.
Kobieta roześmiała się wesoło, na wspomnienie tamtych czasów. Nie wiem czy tamten czas kojarzy mi się tak samo wesołą jak jej, ale nie mogę jej za to winić.
-Tak już pamiętam, o ile się nie mylę to pani Hughes, prawda?
-Tak. Możesz mi mówić Gracia, jeśli będzie ci tak wygodniej.
Kobieta zaczęła zbierać jedzenie z podłogi, postąpiłam tak samo. Kiedy zebrałyśmy już wszystko z ziemi, wpakowałyśmy z powrotem do koszyków, które jeszcze chwilę temu niosła Elicia.
-Skąd wracasz?
-Musiałam trochę wypocząć i się pozbierać, po ostatnich wydarzeniach.
-Rozumiem. Mam nadzieje że zabawisz tutaj trochę dłużej. Jeżeli się uda już w ten weekend postawimy budynek do którego wprowadzę się razem z córką, prawda Eliciu?
-Tak!
Podekscytowana dziewczynka zaczęła opowiadać mi o tym jakie rzeczy i jakie zabawki będzie trzymała w swoim pokoju. Kiedy dziewczynka pogrążyła się w marzeniach, Gracia kontynuowała naszą rozmowę.
-Jeżeli wszystko będzie gotowe zapraszamy na herbatę i ciastka.
-Dziękuje, z przyjemnością.
-A jak siostra? Czemu z tobą nie przyjechała?
-Aki nie żyje.. Umarła jakiś czas temu..
-Och przepraszam.. Bardzo mi przykro, nie wiedziałam..
-Nic nie szkodzi. Wiem że jest w dobrych rękach.
-Ja wierze w to samo. Mój mąż też zginął kilka lat temu. Był a służbie, nie udało mu się.
-Bardzo mi przykro.
-Bycie wojskowym nadaje wiele przywilejów i tobie  rodzinie, ale trudno jest patrzeć jak świat zmienia się bez osoby, którą tak kochałeś.
Patrzyłam na panią Hughes, która pogrążyła się we wspomnieniach o swoim mężu, opowiedziała mi jak bardzo go kochała i jak on kochał ich córkę. To dziwne, że ludzie o których wcześniej nie myślałeś tak szybko zachowują się w twojej głowie. Mimo że nigdy nie poznałam jej męża wiedziałam że był dobrym, uczciwym człowiekiem. Musiało jej być ciężko, w końcu straciła najukochańszą osobę w swoim życiu, jednak miała dla kogo walczyć. Musiała być silna ze względu na Elicie, która teraz wyrasta na wspaniałą dziewczynkę.
-Gdzie dokładnie idziesz Fibi?
-Jeszcze o tym nie myślałam, ale chyba gdzieś gdzie znajdę Mustanga..
Nie wiedziałam jak mam jej to powiedzieć. Nie wiem czy coś się zmieniło od mojego poprzedniego pobytu tutaj. Kiedy ostatni raz z nim rozmawiałam, nie zajmował w armii żadnego stanowiska. Teraz równie dobrze może być fuhrer’em, kto wie.
-To dobrze się składa, bo my właśnie idziemy zanieść im prowiant.
-Poważnie?
-Tak.
Uśmiechnęłam się do niej łagodnie, po czym Elicia zaczęła opowiadać mi o tym, co zrobi kiedy będzie już „taka duża „ jak ja. W całym swoim życiu nie spotkałam kogoś tak uroczego jak ona. Każde słowo wypowiadała z takim przekonaniem i determinacją, że wierzyłam nawet w to że kiedyś odkryje krainę wróżek i będzie jeździła na kolorowych kucykach. Wszystko o czym opowiadała, nawet przykre rzeczy, w jej ustach stawały się najmilszym co może człowieka spotkać. Była niesamowita. Kiedy rozmowa zeszła na temat alchemii, dziewczynka powiedziała, że nie wie czy uda jej się tego nauczyć ale spróbuje, bo chce tworzyć zabawki. Co i raz wymieniała mi coraz to nowsze pomysły, na to kim będzie jak dorośnie. Od pielęgniarki, po sprzedawcę lodów. Podczas naszej drogi porozmawiałam jeszcze z Gracią, która podobnie do córki opowiadała mi o starych dziejach. Szczerze mówiąc to o czym obydwie mówiły wcale nie było nudne, czy ciężkie do zrozumienia, jednak coś sprawiało że miałam ochotę słuchać ich dalej.
-To już tutaj.
Stanęłyśmy na środku, w miejscu gdzie kiedyś znajdował się rynek. Rzeczywiście, niektóre domy w tej okolicy były już pokończone. Dokładnie przed nami pracowała spora grupa ludzi, którzy pracowali pełną parą. Jedyne co trzeba było zrobić to położyć dach i wstawić okna. Jeżeli prace idą w takim tępię, to jeszcze kilak miesięcy i centrala znów zalśni pełnym blaskiem. Elicia, która zauważyła kogoś w oddali, złapała jeden z koszyków w rękę i biegiem ruszyła w ich stronę.
-Plowiat! Przyniosłam plowiant!
Patrzyłam jak dziewczynka rzuca się na szyję blondynowi, który łapie ją w pasie i unosi do góry wirując przy tym jak karuzela. Po chwili kiedy Elicia wylądowała już na ziemi, zaczęła machać w naszą stronę i nawoływać nas żebyś już podeszły. Stałam ze swoją małą walizką, w której trzymałam bieliznę i kilka rzeczy na zmianę, razem z lekami i patrzyłam na rozwój sytuacji. Pierwszy raz od bardzo długiego okresu czasu nie wiedziałam jak się zachować. Pamiętałam każdy szczegół jaki miał miejsce tamtego dnia, każdą krople krwi, każdą ranę i każdy cios jaki zadałam. Jednak nie pamiętam nic od czasu kiedy nie byłam już wstanie panować nad mocą. Wszyscy którzy jeszcze sekundę temu zawzięcie pracowali, stali teraz i wpatrywali się w naszą dwójkę. Poczułam na swojej dłoni, ciepłą dłoń pani Hughes, która uśmiechnęła się do mnie ciepło i delikatnie szepnęła.
-Nie martw się, będzie dobrze. Przestań się trząść kochanie, jestem z tobą.
Spojrzałam na nią, jej delikatny i bardzo wyrozumiały wyraz twarzy spowodował że znowu poczułam się pewnie. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, kiedy zaczęłam się trząść. Szybko się opanowałam, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie. Gracia puściła moją dłoń, w odpowiedniej chwili, kiedy już w stu procentach poczułam się pewnie. Nie mam pojęcia jak to wyczuła, to chyba jakiś matczyny zmysł, albo coś.. Znajdowałyśmy się coraz bliżej, a ja rozpoznawałam coraz więcej twarzy. Okazało się że grupka była znacznie liczniejsza niż mi się wydawało. Armstrong, Riza, Alphonse, Winry, Breda, Havoc, Falman, Fuery, a nawet Brosh.. Wszyscy byli zaangażowani w pracę. Kiedy postawiłam ostatni krok, moje serce zaczęło mocniej bić..
-F-Fibi?
-Cześć.
Machnęłam do nich ręką i uśmiechnęłam się szeroko. Kiedy otworzyłam oczy na ich twarzach pojawił się uśmiech. Wszyscy przywitali mnie ciepło i ściskali tak mocno, że ledwo mogłam oddychać. W oczach Al’a pokazały się łzy, złapałam go za głowę i lekką nią pomiotałam.
-Znowu będziesz płakał mistrzu..
Młodszy Elric zaśmiał się tylko i mocno mnie przytulił, już zapomniałam jakim był cieniasem. Słodkim, przytulaśnym cieniasem. Po gorącym i miłym przywitaniu wszyscy zarzucali mnie gradem pytań. Na początku pytania dotyczyły tylko mojego zdrowia, z każdym kolejnym pytania były coraz śmielsze, aż w końcu zeszliśmy na tor pod tytułem „bluebeam”. Nie wiedziałam o tym zbyt dużo więc nie mogłam o tym nic powiedzieć, starałam się cały czas uśmiechać i odpowiadać na pytania, jednak po krótkim czasie zaczęło mnie to irytować. Usiedliśmy do stołów, nie jadłam ponieważ jeszcze nie mogłam jeść potraw pieczonych w głębokim tłuszczu, po za tym nie byłam głodna.. W trakcie jedzenia, deszcz pytań wcale nie zdawał się mieć końca… Pytali o dosłownie wszystko, każdy szczegół, co czułam, co widziałam, jakich ciosów użyłam, jak to się stało i co mam w sobie.. Nie umiałam odpowiadać na ich pytania, ponieważ nie jestem do tego przyzwyczajona, znowu się poirytowałam.. Myślałam że zaraz wybuchnę, a razem zemną moja głowa.. Riza jak zawsze umiała wyczuć dobry moment i zabrała mnie na bok, pod pretekstem wyjaśnienia spraw lekarskich. Wiedziałam że to oszustwo bo nigdy nie umawiałam się z Frascher’em, w jakichkolwiek sprawach. Podeszłyśmy do fundamentów niedaleko  miejsca, w których reszta właśnie dokańczała obiad. Wskoczyłam na metalową rurkę i usiadłam obok Rizy, tak że mój tyłek był na wysokości jej głowy.
-Jak się czujesz?
-Dobrze. Co prawda muszę co rano i co wieczór wstrzykiwać sobie jakieś gówno, ale pomaga. Jest lepiej niż było przed zaćmieniem.
-Cieszę się że widzę ciebie całą i zdrową. Nawet nie wyobrażasz sobie jaki ból czułam oglądając cię w takim stanie.
-Daj spokój, nic się nie stało. To był tylko i wyłącznie mój wybór.
-Mogliśmy ci..
-Pomóc. Wiem i pomogliście, dziękuje.
-Wcale nie..
-Owszem.  Czułam że mam dokąd wracać, to najlepsza pomoc jaką mogłam od was otrzymać. Zbaczając z tematu, ty wyglądasz gorzej niż zazwyczaj.
-Mało sypiam..
-Ta da się zauważyć.
-Dzięki..
Uśmiechnęłam się do niej ciepło i pokazałam jej język. Nagle usłyszałyśmy w oddali głośne krzyki, oskarżające wszystkich o zjedzenie wszystkiego.. Obydwie powędrowałyśmy za głosem nowo przybyłych. Zauważyłam Izumi, wraz z mężem, Ed’a i Mustanga.
-Co stało się Mustangowi w szyję?
-Chimery..
-Rozumiem.
-Zaatakowały nas nie wiadomo skąd, uratował mnie.
Spojrzałam na jej zatroskaną minę i poklepałam ją po głowie. Wbiłam wzrok w zachodzące słońce, które właśnie równało się z moimi oczami i uśmiechnęłam się do siebie.
-Tak to już jest.. Takie dupki jak oni ratują takie porządne babki jak my.
-Haha, masz racje.
-A teraz musisz za każdym razem pamiętać że jesteś mu winna przysługę, a on może zażyczyć sobie co tylko zechcę..
-Myślisz?
-A ty nie?
Roześmiałyśmy się głośno. O mało co nie spadłam z rurki.. Nagle usłyszałam głośne wołanie, odwróciłam głowę w stronę zebranych. Las rąk przywoływał mnie gestami, tylko cztery osoby wgapiały się we mnie ogłupiale. Izumi delikatnie się uśmiechnęła, a zaraz potem wróciła do normalnego stanu. Czasem mam wrażenie że ta kobieta to jakiś demon w ludzkiej skórze. Mustang popatrzył na mnie z dumą, po czym też wrócił do swojego normalnego stanu. Tylko Edward wgapiał się we mnie osłupiale.. Poczułam się dziwnie, ponieważ nienawidzę być w centrum uwagi. Złapałam Rize za rękaw i pociągnęłam za sobą. Z nią przynajmniej nie było mi tak głupio. Stanęłam jak słup z uśmiechem na ustach i spojrzałam na wszystkich z osobna.
-Ciszę się że wyzdrowiałaś.
-Przynajmniej teraz jesteś w jednym kawałku..
Spaliłam zapalnika wzrokiem i z całych sił uderzyłam go z pięści w rękę..
-Żart ci się wyostrzył zapałko..
Zdanie wypowiedziałam przez zęby, Mustang uśmiechnął się dumnie i zmierzył mnie tym samym palącym spojrzeniem co kiedyś. Dzięki temu wiedziałam że między nami jest wszystko w normie. Zaczęło się ściemniać dlatego też, Mustang kazał zbierać ludziom swoje rzeczy i udać się do hangarów. Havoc zabrał z ziemi moją walizkę i wszyscy udaliśmy się w drogę. Hangary znajdowały się niedaleko. Niektóre z nich były spalone, inne były w ruinie. Żołnierze spali na ziemi, owinięci w śpiwory, inni spali w namiotach, zwalniając przy tym hangary ludziom którzy stracili domy. Wszyscy weszliśmy do jednego wspólnego metalowego „domku”, w którym było dziesięć łóżek. Każde było już zajęte dlatego, poczułam się jak piąte koło u wozu..
-Jeżeli chcesz możesz wziąć moje łóżko, ja prześpię się na podłodze.
-Nie, nie..  Ja zajmę podłogę na gorszych rzeczach się spało.
-Nie jesteś poszkodowana, musisz mieć miękko.
Spojrzałam na Havoc’a z pode łba, i kopnęłam go prosto w mostek. Chłopak zadławił się i nie mógł złapać oddechu.
-Nadal twierdzisz że jestem poszkodowana?
Facet opadł na ziemie jak liść na wiosnę, po czym bardzo wolno pokręcił głową, próbując złapać oddech. Nie powiem żeby mnie nie zabolało, ale przecież nie mogłam tego pokazać.  Dostałam od Mustanga śpiwór i rozłożyłam go pod samą ścianą. Godziny upływały, wszyscy opowiadali sobie co śmiesznego im się dziś przytrafiło. Korzystając z ich nieuwagi, zabrałam ze sobą dwie strzykawki i wymknęłam się przed hangar. Złożyło się tak, że hangary znajdowały się bardzo blisko polany, na której kiedyś trenowałam z Al’em, dostawałam łomot i odpoczywałam. Przeszłam się kawałek po czym usiadłam na jednej z małych górek. Napełniłam strzykawki lekiem i wbiłam jedną za drugą w rękę. W chwili kiedy wyjmowałam ostatnią igłę z ręki, usiadła obok mnie Izumi, która nawet na mnie nie spojrzała.
-Wyglądam jak ćpun?
-Nie, jak dziewczyna ukrywająca się przed kolegami, żeby nie musieli patrzeć na zabieg wzmacniający.
-Uuu aż tak ze mną źle..
Izumi zaśmiała się lekko, po czym spojrzała na strumyk, który płynął zaraz naprzeciwko nas.
-Co teraz masz zamiar zrobić?
Spojrzałam w gwiazdy i delikatnie osunęłam się na plecy. Niebo nie błyszczało tak samo wyraźnie jak te na wsi, ale było równie piękne.
-Będę bacznie uczyła się pod twoim okiem.
-Hahaha, teraz żeś powiedziała. Nie mam zamiaru nikogo uczyć.
-Sama nie opanuję władzy nad bluebeam, jeżeli zytuacja nie daj Boże przybierze takie tępo jeszcze raz, mogę nie dać rady. Potrzebuje twojej pomocy.
-Nie wiem o czym mówisz..
~
-Idź do Izumi i powiedz jej o szkoleniu. Będzie udawał że nic nie wie, wtedy powiedz jej „ Cekin daun prasantata.”
~
-Cekin daun prasantata.
-Słucham..
-Mama tak kazała powiedzieć, jeżeli będziesz się upierała.
Izumi patrzyła się na mnie swoi przewlekle świdrującymi oczami, które zdolne były mnie zabić. Po kilku minutach cichy między nami, Izumi znowu odwróciła wzrok. Siedziałyśmy w ciszy kilka minut.
-Już podczas pierwszej walki z tobą, czułam że masz w sobie to coś, tylko kłębisz to w sobie. nieumiejętne używanie bluebeam, może spowodować nawet śmierć jego użytkownika.. Wiesz że to szkolenie, nie będzie należało do zwykłych.
-Zdaje sobie z tego sprawę.
-W takim razie, mam nadzieje że nacieszyłaś się przyjaciółmi..
-Co masz na myśli.
-Od jutra zaczyna się twój trening.
-To znaczy..
-Zabieram cię w góry Briggs.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz