-Co z nią?
-Rany są dość poważne, dochodzą do tego uszkodzenia
szkieletu, oraz wycieńczenie organizmu..
-Czy to znaczy..
-Ryzyko śmierci jest raczej nikłe, serce pracuje w miarę
swoich możliwości. Udało nam się też wykluczyć ryzyko śpiączki. Jednak
dziewczyna musi wypocząć, a jej organizm nabrać wystarczająco siły żeby mógł
normalnie funkcjonować.
-Całe szczęście.
-Rekonwalescencja powinna zająć kilka dni, nie gwarantuje
jednak stu procentowej pewności.
-Czyli nadal istnieje jakieś ryzyko..
-Obrażenia wśród czaszkowe, spowodowane potężnymi
uderzeniami. Złamania z przemieszczeniem, przebite płuca i pogruchotana kość
miedniczna, mogą nie zrosnąć się prawidłowo. Do tego utraciła ogromną ilość
krwi, to cud że dziewczyna jest w takim a nie innym stanie. Jakby tego było
mało mięśnie i ścięgna są pozrywane i naruszone przez skruszone kości.
Przewiduje że nawet po przebudzeniu, dziewczyna nie będzie mogła się poruszać.
-Rozumiem. Jestem wdzięczna że udało się panu ją uratować.
-Pani wybaczy, ale miasto jest w opłakanym stanie, a na moją
pomoc czeka jeszcze wielu ludzi.
-Rozumiem. Jeszcze raz dziękuje i żegnam.
-Do widzenia.
~
Obudziłam się, jednak nic nie czułam.. Nie mogłam się
poruszyć, jedyną rzeczą nad jaką byłam wstanie panować był wzrok. Przemierzałam
oczami pomieszczenie w którym się znajdowałam. Nie wyglądało mi to na szpital,
raczej jakąś cele. Próbowałam poruszać palcami, ale moje ciało było
zesztywniałe. Mój wzrok powędrował na rękę, którą jeszcze chwilę temu
próbowałam poruszyć. Jednak szybko tor ruchu moich oczu został przerwany, przez
kogoś kto wszedł do pokoju. Łóżko na którym leżałam stało tyłem do drzwi,
dlatego nie byłam w stanie zauważyć kto to taki. Chwilę później moim oczom
ukazała się zatroskana twarz Rizy, która z wymuszoną radością spojrzała na mnie
i ciepło się uśmiechając. Na jej twarzy widniał wyraźny grymas wewnętrznego
bólu, nie mogłam jednak spytać się jej co się stało. Moja twarz była jak
kamień, a ja nie mogłam z siebie nic wyksztusić. To wszystko sprawiło, że poczułam
się jak ciężar przy którym nikt nie może odpocząć.
-Cieszę się że w końcu się obudziłaś.
Kobieta patrzyła na mnie z coraz to większym bólem. Bałam
się najgorszego, bałam się że zaraz powie mi że ktoś z moich przyjaciół nie
przeżył. Bałam się że się spóźniłam, że za późno wyzwoliłam się z mocy pełni
przesilenia..
-Nie musisz się martwić Fibi, wszyscy są cali i zdrowi..
Podniosłam wzrok na jej twarz. Przez chwilę zaczęłam się
zastanawiać, czy ta kobieta ma jakieś zdolności parapsychiczne, jednak po chwili
moje wewnętrze pytania zdawały się być oczywiste. Jeszcze raz spojrzałam na
zasmuconą twarz Hawkeye, która wciąż fałszywie się uśmiechała.
-Będziesz musiała się wykurować żeby ich wszystkich
zobaczyć, czeka cię dużo pracy wiesz? Twoje kości jeszcze się nie zrosły,
dlatego nie możesz się ruszać, ani mówić. Kiedy to wszystko się skończyło
Edward, Alphonse i pani Izumi przynieśli cię tu. Nie zdajesz sobie sprawy jaki
ból sprawiło nam wszystkim patrzenie na ciebie. Wzięłaś na swoje barki los
tysiąca ludzi i całej Centrali, za co każdy będzie ci wdzięczny. Jednak
zapłaciłaś za to swoim zdrowiem, jeszcze długa droga przed tobą zanim znowu
staniesz o własnych nogach.
Patrzyłam jak jej twarz pogrożą się w jeszcze większym bólu.
Nie chciałam by cierpiała, jednak nie mogłam nic zrobić. Zamknęłam oczy i
słuchałam o powieści Rizy. Opowiadała mi jak trwają prace nad odbudową Centrali
i jak szybko inni wracali do zdrowia. Opowiedziała mi nawet o tym jak poprawiły
się relacje, między wszystkimi żołnierzami. Tym razem miasto nie dzieliło się
na bogatych, biednych, na armie i cywilów, wszyscy byli równi. Cieszyłam się że
podziały zostały zburzone, smucił mnie tylko fakt jaka rzecz musiała się stać,
żeby ludzie w końcu przejrzeli na oczy. Wiedziałam że kiedy miasto znowu stanie
na nogach, ludzie wrócą do swoich dawnych nawyków, a miasto które mimo
teraźniejszego stanu, z wyjątkowego, stanie się z powrotem podzielone.
Dni mijały, a zaraz po nich miesiące. Powoli wracałam do
zdrowia, moje ciało regenerowało się znacznie szybciej, niż byłam to sobie w
stanie wyobrazić. Nawet doktor, który podjął się mojej rehabilitacji, był
zdumiony efektami jakie osiągałam. Po sześciu miesiącach, moje ciało wróciło do
normy. Każda kość zrosła się prawidłowo, mięśnie i ścięgna zajęły swoje miejsce,
a ja byłam w pełni sił. Od miesiąca mogłam wychodzić i przechadzać się po małej
wsi, która znajdowała się pomiędzy Centralą a Resembool. Mimo co wieczornego
spaceru, uczucia jakie dzisiaj mną kierowały były znacznie lepsze. Riza
odwiedzała mnie tylko w wolnych chwilach, których nie miała za dużo, dlatego
widywałam ją kilka razy w ciągu mojej rekonwalescencji. Nikt po za nią nie
przychodził mnie odwiedzać. Szczerze mówiąc nie czułam się źle z tego powodu,
nawet nie byłam zawiedziona. Odczułam ulgę, że dzięki temu nikt nie cierpiał z
mojego powodu. Ludzie często źle oceniają sytuacje. Nie powiem że ja jestem w
tym mistrzem, często zdarza mi się odbierać wszystko na opak i często czułam
się winna. Jednak w tym przypadku to była tylko moja, nie.. Wyłącznie moja
decyzja. To ja postanowiłam się zmierzyć z przeznaczeniem i wygrałam tą walkę,
niezależnie jakim kosztem udało mi się. To prawda udało, ale udało mi się też
znowu uwierzyć w siebie i przestać się martwić. Teraz wiem że Aki jest w
dobrych rękach i wcale nie muszę się o nią martwić, wiem że okres kłamstw i
bólu się skończył. Teraz muszę skupić się na tym o czym wspomniała mama.. Dziś
wracam do Centrali, tam gdzie zaledwie rok temu nie chciałam wracać. Może to
dziwne ale czuję się jakby ktoś wypuścił mnie wreszcie z klatki, w której byłam
trzymana od śmierci rodziców. Po śniadaniu i pożegnaniu się z żoną mojego
doktora, wyruszyłam w drogę. Po drodze wysłuchiwałam zaleceń doktora
Frascher’a, który kazał mi się jeszcze nie przemęczać i zalecał poranne joggingi,
dla wzmocnienia mięśni. Cóż mogłam zrobić? Posłuchałam go i postanowiłam się
nie przemęczać dopóki nie osiągnę swojej dawnej formy. Wsiadając do pociągu
doktor Frascher ujął moją twarz w dłonie, ciągnąc mnie za policzki, po czym
zmierzwił mi włosy pocierając ręką moje włosy.
-Leć ptaszku, teraz jesteś wolna.
Uśmiechnęłam się do niego i wsiadłam do pociągu. Kiedy już
zajęłam swoje miejsce i ulokowałam walizkę nad siedzeniem, otworzyłam okno i
zaczęłam machać mu z uśmiechem na ustach.
-Dziękuje za opiekę doktorku! Mam nadzieje że się jeszcze
kiedyś spotkamy!
-Jasne że tak! Przecież masz u mnie dług!
Zaśmiałam się po czym znowu zaczęłam mu machać. Kiedy jego
sylwetka zaczęła znikać ostatni raz krzyknęłam do niego kilka słów, po czym
znów zaczęłam machać.
-Niech pan powie żonie że będę tęsknić i życzę szczęścia!
-Jasne!
To ostatnie słowa jakie usłyszałam, ponieważ pociąg nabierał
coraz to większej prędkości. Kiedy para z komina w kotłowni wystrzeliła w
powietrze, a dźwięk dzwonka rozległ się po okolicy, schowałam się z powrotem do
pociągu i zamknęłam okno. To prawda, czułam się trochę smutna że opuszczam
miejsce w którym spędziłam ostatnie kilka miesięcy. Czułam się w nim jak w
domu, państwo Frasher nie mają dzieci, chodź bardzo się o nie starają. Jestem pewna
że nigdy o nich nie zapomnę, takich ludzi się po prostu nie zapomina. Wzięłam
głęboki oddech i spojrzałam w niebo opierając policzek o dłoń. Wszystko zdawało
się teraz takie czyste i radosne, że aż nie mogłam w ro uwierzyć. W moim sercu
wreszcie zaczęły goi się rany, którę sama sobie zadawałam przez tyle lat.
Diametralna zmiana, z której jestem teraz zadowolona.. Może głupi to zabrzmi
ale cieszę się że właśnie tak się to potoczyło.
-Sześć miesięcy..
Wyszeptałam pod nosem, żeby po chwili pokręcić głową. Całe
pół roku nie widziałam się ze znajomymi, za których gotowa byłam zginąć. Nadal
łudzę się że wybaczyli mi słowa, którymi katowałam ich w dniu kiedy odchodziłam
z hangarów. Do tej pory nie mogę uwierzyć jak mogłam dać się tak omamić. Co
jeden głupi facet potrafi zrobić z głupią, zagubioną dziewczyną. Nie ma co
roztrząsać dawnych ran, trzeba jednak pamiętać o tym co jest ważne teraz,
właśnie w tej chwili. Ponieważ nigdy nie wiesz co może spotkać się jutro. Nie
chcę żeby ostatnimi chwilami, jakie przemkną mi przed oczami kiedy będę umierać
, były strach, ból i płacz. Za dużo się nacierpiałam, teraz kolej na
niepochamowaną radość, na którą zasługuje ja, jak i każdy. Jadąc tak płynnie po
szynach rozmyślałam o różnych sprawach. Jednak moje myśli utkwiły w momencie
kiedy znowu postawię stopy w Centrali. Czy ktoś mnie przywita, a może zmierzą
mnie chłodnym spojrzeniem, jak kiedyś. Co mnie czeka? Czy ktoś się zmienił? Jak
wygląda miasto po odbudowie? I jakie relacje panują między ludźmi, zarówno mi
znanymi, jak i tymi obcymi? Spojrzałam na zegarek, który dostałam zaraz po
przebudzeniu od Rizy..
~
-Nie wiem czy się zgodzisz, ale na koniec dostałam
polecenie. Jeżeli się obudzisz mam ci to zostawić. To zegarek państwowego
alchemika, w związku z tym że wszystko spłonęło, łącznie z danymi, nie mogliśmy
dać ci nowego. Ten należał do Roy’a, chciał żebym ci go dała i złożyła
propozycje do ponownego przyłączyła się w szeregi państwowych alchemików, jak i
w szeregi naszego wojska. Wiem że to za wcześnie, jednak do niczego cię nie
zmuszam. To tylko propozycja, więc możesz się zastanowić. Uważamy że wybór jaki
podejmiesz będzie słuszny, nie ważne jaki by był. Czy się z godzisz czy nie i
tak będzie dobrze, bo wiemy że możemy na ciebie liczyć Fibi.
~
Zegarek Mustanga.. Właśnie dochodziła dwunasta, szybko
przeliczyłam godziny, które spędziłam w
pociągu, po czym spojrzałam w okno. Tak, cztery godziny jazdy, aż
wreszcie zaczęłam poznawać dawne, znajome mi tereny. Prawie dojeżdżałam na
stację, która jak się okazało była przeniesiona z powodu prac. Czekałam
cierpliwie aż pociąg się zatrzyma i będę mogła w końcu wysiąść. Ostatni buch
pary z kotłowni wystrzelił w niebo, a dzwonek rozbrzmiał na całą okolicę.
Zerwałam się z miejsca i złapałam za swoją walizkę. Kiedy szłam w kierunku
drzwi, co i raz zaglądałam w okna innych przedziałów, żeby zobaczyć jak
najwięcej. Stacja wydawała się wciąż być w budowie, jednak nawet teraz
wyglądała znacznie lepiej niż poprzednia. Dałam pierwszy krok naprzód i jako
ostatnia wysiadłam z pociągu. Kiedy moje stopy dotknęły ziemi, za którą wielu
przelewało krew, wzięłam głęboki oddech.
-Wróciłam..
Wyszeptałam cicho badając wzrokiem toczenie. Łapczywie
pochłaniałam wszystko wzrokiem, idąc za grupką ludzi, którzy jak mniemam szli
do wyjścia z peronu. Kiedy wyszłam z zabudowanego, nowo zrobionego przystanku
kolejowego, moim oczom ukazała się Centrala w pełnym rozkwicie. Budynki
niektóre już postawione, inne wciąż budowane. Nowo wyłożone uliczki i świeżo
posadzone kwiaty nadawały obrazkowi jeszcze więcej niesamowitości. Mimo tego że
miasto nie wyglądało jak dawniej, było że tak powiem w budowie, wyglądało o
wiele lepiej. Widać było zapał z jakim pracują ludzie, z jaką ochotą i radością
próbują postawić największe miasto z powrotem na nogi. Rzeczywiście było tak
jak powiedziała Riza.. Ludzie, żołnierze, alchemicy, wszyscy pracowali jako
jeden zgrany zespół. Szłam uliczką przyglądając się jak idą pracę i byłam
zdumiona błyskawicznymi efektami. Na ulicach widać było porozbijane namioty, w
których zamieszkiwali ludzie, kuchnie polowe i stoły ogrodowe, porozstawiane na
ulicach. Tu naprawdę wszyscy ze sobą współpracowali. Ciepło ogrzewało okolicę,
nadając jej blasku i wyrazistości. Już niedługo miało rozpocząć się lato,
ciepłe dni zdarzały się coraz częściej, noce były krótkie, a dzień stawał się
coraz dłuższy. Mimo tej całej pracy, ludzie wciąż żartowali i uśmiechali się,
niosąc pomoc. Dzieci biegały z koszykami wypełnionymi chlebem i wiaderkami z
wodą. Idąc spokojnie po uliczce, dalej przyglądałam się pracy, nie spostrzegłam
kiedy wylądowałam na ziemi.. Poczułam lekki ból w okolicy łokci i kolan, tak
jak podejrzewałam na coś wlazłam, ale nie byłam pewna na co. Kiedy podniosłam
swój zaciekawiony wzrok, delikatnie pasując sobie łokcie, spostrzegłam małą
dziewczynkę leżącą na ziemi.
-Przepraszam! Nic ci nie jest? Żyjesz?
-Ajajajaj.. Bolą mnie kolanka..
-Pokaż mi..
Dziewczynka odwróciła się i usiadła na betonie, trzymając
skulone kolana razem. Przysunęłam się w jej stronę i dokładnie przyjrzałam się
jej nóżką.
-Są obtarte, bardzo mi przykro, ale nie zauważyłam cię..
-Nic nie szkodzi! Elicia, ma już osiem lat! Nie będę już
płakać, ponieważ jestem dużą dziewczynką!
Urocza mała dziewczynka wymachiwała mi przed oczami swoimi
ośmioma palcami i z dumą przedstawiała mi swój wiek. Kogoś mi przypominała, ale
za żadne skarby nie mogłąm sobie przypomnieć kogo.. Wstałam na nogi otrzepując
się z kurzu, a zaraz po tym pomogłam wstać Elici. Dziewczynka niezdarnie
poklepywała się po swoim zakurzonym ubranku..
-Daj pomogę ci.
-Nie nie! Elicia sama, mam już osiem lat, umiem sobie radzić
kiedy mam kłopoty.
Uśmiechnęłam się radośnie. Dziewczynka byłam prze urocza,
znowu pokazała mi na palcach swój wiek i dumnie unosiła głowę, tym samym dalej
klepiąc się po ubraniu.
-Elicia, dziecko co tak długo martwiłam się o ciebie.
-Mamusia!
-Córeczko.
Spojrzałam na kobietę, która najprawdopodobniej była jej
matką. Elicia rzuciła się jej na szyje i zaczęła mocno ściskać.
-Przepraszam to moja wina, wpadłam na nią i ją zatrzymałam
przepraszam.
-Widzisz mamo? Mam na kolanach kuku, ale nie płacze, prawda
że nie płakałam!
Dziewczynka wycelowała we mnie swoje roześmiana oczy,
najwyraźniej była zadowolona z siebie. Uśmiechnęłam się szeroko i mocno
kiwnęłam głową. Po chwili spojrzałam na kobiętę, która bacznie mi się
przyglądała.
-Zmieniłaś się od ostatniego razu..
-Słucham?
Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, nie wiedziałam o co może
chodzić tej kobiecie. Co prawda wydawała mi się jakoś znajoma, ale jak samo jak
w przypadku Elici nie mogłam sobie przypomnieć skąd ją znam.
-Fibi prawda?
Spojrzałam na nią zaciekawionym, oraz lekko zdziwionym
wzrokiem. Uśmiechnęłam się nie pewnie i znowu zaczęłam rozmowę.
-Tak.. Pani wybaczy, ale nie pamiętam pani.
-To jasne że mnie nie pamiętasz. Kiedyś wraz ze swoją
siostrą i braćmi elric, spędziliście u nas noc. Wyglądałaś wtedy na zmarnowaną,
a i tak wybrałaś spanie na kanapie.
Kobieta roześmiała się wesoło, na wspomnienie tamtych
czasów. Nie wiem czy tamten czas kojarzy mi się tak samo wesołą jak jej, ale
nie mogę jej za to winić.
-Tak już pamiętam, o ile się nie mylę to pani Hughes,
prawda?
-Tak. Możesz mi mówić Gracia, jeśli będzie ci tak wygodniej.
Kobieta zaczęła zbierać jedzenie z podłogi, postąpiłam tak
samo. Kiedy zebrałyśmy już wszystko z ziemi, wpakowałyśmy z powrotem do
koszyków, które jeszcze chwilę temu niosła Elicia.
-Skąd wracasz?
-Musiałam trochę wypocząć i się pozbierać, po ostatnich
wydarzeniach.
-Rozumiem. Mam nadzieje że zabawisz tutaj trochę dłużej.
Jeżeli się uda już w ten weekend postawimy budynek do którego wprowadzę się
razem z córką, prawda Eliciu?
-Tak!
Podekscytowana dziewczynka zaczęła opowiadać mi o tym jakie
rzeczy i jakie zabawki będzie trzymała w swoim pokoju. Kiedy dziewczynka
pogrążyła się w marzeniach, Gracia kontynuowała naszą rozmowę.
-Jeżeli wszystko będzie gotowe zapraszamy na herbatę i
ciastka.
-Dziękuje, z przyjemnością.
-A jak siostra? Czemu z tobą nie przyjechała?
-Aki nie żyje.. Umarła jakiś czas temu..
-Och przepraszam.. Bardzo mi przykro, nie wiedziałam..
-Nic nie szkodzi. Wiem że jest w dobrych rękach.
-Ja wierze w to samo. Mój mąż też zginął kilka lat temu. Był
a służbie, nie udało mu się.
-Bardzo mi przykro.
-Bycie wojskowym nadaje wiele przywilejów i tobie rodzinie, ale trudno jest patrzeć jak świat
zmienia się bez osoby, którą tak kochałeś.
Patrzyłam na panią Hughes, która pogrążyła się we
wspomnieniach o swoim mężu, opowiedziała mi jak bardzo go kochała i jak on
kochał ich córkę. To dziwne, że ludzie o których wcześniej nie myślałeś tak
szybko zachowują się w twojej głowie. Mimo że nigdy nie poznałam jej męża
wiedziałam że był dobrym, uczciwym człowiekiem. Musiało jej być ciężko, w końcu
straciła najukochańszą osobę w swoim życiu, jednak miała dla kogo walczyć.
Musiała być silna ze względu na Elicie, która teraz wyrasta na wspaniałą
dziewczynkę.
-Gdzie dokładnie idziesz Fibi?
-Jeszcze o tym nie myślałam, ale chyba gdzieś gdzie znajdę
Mustanga..
Nie wiedziałam jak mam jej to powiedzieć. Nie wiem czy coś
się zmieniło od mojego poprzedniego pobytu tutaj. Kiedy ostatni raz z nim
rozmawiałam, nie zajmował w armii żadnego stanowiska. Teraz równie dobrze może
być fuhrer’em, kto wie.
-To dobrze się składa, bo my właśnie idziemy zanieść im
prowiant.
-Poważnie?
-Tak.
Uśmiechnęłam się do niej łagodnie, po czym Elicia zaczęła
opowiadać mi o tym, co zrobi kiedy będzie już „taka duża „ jak ja. W całym
swoim życiu nie spotkałam kogoś tak uroczego jak ona. Każde słowo wypowiadała z
takim przekonaniem i determinacją, że wierzyłam nawet w to że kiedyś odkryje
krainę wróżek i będzie jeździła na kolorowych kucykach. Wszystko o czym
opowiadała, nawet przykre rzeczy, w jej ustach stawały się najmilszym co może
człowieka spotkać. Była niesamowita. Kiedy rozmowa zeszła na temat alchemii,
dziewczynka powiedziała, że nie wie czy uda jej się tego nauczyć ale spróbuje,
bo chce tworzyć zabawki. Co i raz wymieniała mi coraz to nowsze pomysły, na to
kim będzie jak dorośnie. Od pielęgniarki, po sprzedawcę lodów. Podczas naszej
drogi porozmawiałam jeszcze z Gracią, która podobnie do córki opowiadała mi o
starych dziejach. Szczerze mówiąc to o czym obydwie mówiły wcale nie było
nudne, czy ciężkie do zrozumienia, jednak coś sprawiało że miałam ochotę
słuchać ich dalej.
-To już tutaj.
Stanęłyśmy na środku, w miejscu gdzie kiedyś znajdował się
rynek. Rzeczywiście, niektóre domy w tej okolicy były już pokończone. Dokładnie
przed nami pracowała spora grupa ludzi, którzy pracowali pełną parą. Jedyne co
trzeba było zrobić to położyć dach i wstawić okna. Jeżeli prace idą w takim
tępię, to jeszcze kilak miesięcy i centrala znów zalśni pełnym blaskiem.
Elicia, która zauważyła kogoś w oddali, złapała jeden z koszyków w rękę i
biegiem ruszyła w ich stronę.
-Plowiat! Przyniosłam plowiant!
Patrzyłam jak dziewczynka rzuca się na szyję blondynowi,
który łapie ją w pasie i unosi do góry wirując przy tym jak karuzela. Po chwili
kiedy Elicia wylądowała już na ziemi, zaczęła machać w naszą stronę i nawoływać
nas żebyś już podeszły. Stałam ze swoją małą walizką, w której trzymałam
bieliznę i kilka rzeczy na zmianę, razem z lekami i patrzyłam na rozwój
sytuacji. Pierwszy raz od bardzo długiego okresu czasu nie wiedziałam jak się
zachować. Pamiętałam każdy szczegół jaki miał miejsce tamtego dnia, każdą
krople krwi, każdą ranę i każdy cios jaki zadałam. Jednak nie pamiętam nic od
czasu kiedy nie byłam już wstanie panować nad mocą. Wszyscy którzy jeszcze
sekundę temu zawzięcie pracowali, stali teraz i wpatrywali się w naszą dwójkę.
Poczułam na swojej dłoni, ciepłą dłoń pani Hughes, która uśmiechnęła się do
mnie ciepło i delikatnie szepnęła.
-Nie martw się, będzie dobrze. Przestań się trząść kochanie,
jestem z tobą.
Spojrzałam na nią, jej delikatny i bardzo wyrozumiały wyraz
twarzy spowodował że znowu poczułam się pewnie. Nie zdawałam sobie sprawy z
tego, kiedy zaczęłam się trząść. Szybko się opanowałam, wzięłam głęboki oddech
i ruszyłam przed siebie. Gracia puściła moją dłoń, w odpowiedniej chwili, kiedy
już w stu procentach poczułam się pewnie. Nie mam pojęcia jak to wyczuła, to
chyba jakiś matczyny zmysł, albo coś.. Znajdowałyśmy się coraz bliżej, a ja
rozpoznawałam coraz więcej twarzy. Okazało się że grupka była znacznie
liczniejsza niż mi się wydawało. Armstrong, Riza, Alphonse, Winry, Breda, Havoc, Falman, Fuery, a nawet Brosh..
Wszyscy byli zaangażowani w pracę. Kiedy postawiłam ostatni krok, moje
serce zaczęło mocniej bić..
-F-Fibi?
-Cześć.
Machnęłam do nich ręką i uśmiechnęłam się szeroko. Kiedy
otworzyłam oczy na ich twarzach pojawił się uśmiech. Wszyscy przywitali mnie
ciepło i ściskali tak mocno, że ledwo mogłam oddychać. W oczach Al’a pokazały
się łzy, złapałam go za głowę i lekką nią pomiotałam.
-Znowu będziesz płakał mistrzu..
Młodszy Elric zaśmiał się tylko i mocno mnie przytulił, już
zapomniałam jakim był cieniasem. Słodkim, przytulaśnym cieniasem. Po gorącym i
miłym przywitaniu wszyscy zarzucali mnie gradem pytań. Na początku pytania
dotyczyły tylko mojego zdrowia, z każdym kolejnym pytania były coraz śmielsze,
aż w końcu zeszliśmy na tor pod tytułem „bluebeam”. Nie wiedziałam o tym zbyt
dużo więc nie mogłam o tym nic powiedzieć, starałam się cały czas uśmiechać i
odpowiadać na pytania, jednak po krótkim czasie zaczęło mnie to irytować.
Usiedliśmy do stołów, nie jadłam ponieważ jeszcze nie mogłam jeść potraw pieczonych
w głębokim tłuszczu, po za tym nie byłam głodna.. W trakcie jedzenia, deszcz
pytań wcale nie zdawał się mieć końca… Pytali o dosłownie wszystko, każdy
szczegół, co czułam, co widziałam, jakich ciosów użyłam, jak to się stało i co
mam w sobie.. Nie umiałam odpowiadać na ich pytania, ponieważ nie jestem do
tego przyzwyczajona, znowu się poirytowałam.. Myślałam że zaraz wybuchnę, a
razem zemną moja głowa.. Riza jak zawsze umiała wyczuć dobry moment i zabrała
mnie na bok, pod pretekstem wyjaśnienia spraw lekarskich. Wiedziałam że to
oszustwo bo nigdy nie umawiałam się z Frascher’em, w jakichkolwiek sprawach.
Podeszłyśmy do fundamentów niedaleko
miejsca, w których reszta właśnie dokańczała obiad. Wskoczyłam na
metalową rurkę i usiadłam obok Rizy, tak że mój tyłek był na wysokości jej
głowy.
-Jak się czujesz?
-Dobrze. Co prawda muszę co rano i co wieczór wstrzykiwać
sobie jakieś gówno, ale pomaga. Jest lepiej niż było przed zaćmieniem.
-Cieszę się że widzę ciebie całą i zdrową. Nawet nie
wyobrażasz sobie jaki ból czułam oglądając cię w takim stanie.
-Daj spokój, nic się nie stało. To był tylko i wyłącznie mój
wybór.
-Mogliśmy ci..
-Pomóc. Wiem i pomogliście, dziękuje.
-Wcale nie..
-Owszem. Czułam że
mam dokąd wracać, to najlepsza pomoc jaką mogłam od was otrzymać. Zbaczając z
tematu, ty wyglądasz gorzej niż zazwyczaj.
-Mało sypiam..
-Ta da się zauważyć.
-Dzięki..
Uśmiechnęłam się do niej ciepło i pokazałam jej język. Nagle
usłyszałyśmy w oddali głośne krzyki, oskarżające wszystkich o zjedzenie
wszystkiego.. Obydwie powędrowałyśmy za głosem nowo przybyłych. Zauważyłam
Izumi, wraz z mężem, Ed’a i Mustanga.
-Co stało się Mustangowi w szyję?
-Chimery..
-Rozumiem.
-Zaatakowały nas nie wiadomo skąd, uratował mnie.
Spojrzałam na jej zatroskaną minę i poklepałam ją po głowie.
Wbiłam wzrok w zachodzące słońce, które właśnie równało się z moimi oczami i
uśmiechnęłam się do siebie.
-Tak to już jest.. Takie dupki jak oni ratują takie porządne
babki jak my.
-Haha, masz racje.
-A teraz musisz za każdym razem pamiętać że jesteś mu winna
przysługę, a on może zażyczyć sobie co tylko zechcę..
-Myślisz?
-A ty nie?
Roześmiałyśmy się głośno. O mało co nie spadłam z rurki..
Nagle usłyszałam głośne wołanie, odwróciłam głowę w stronę zebranych. Las rąk
przywoływał mnie gestami, tylko cztery osoby wgapiały się we mnie ogłupiale.
Izumi delikatnie się uśmiechnęła, a zaraz potem wróciła do normalnego stanu.
Czasem mam wrażenie że ta kobieta to jakiś demon w ludzkiej skórze. Mustang
popatrzył na mnie z dumą, po czym też wrócił do swojego normalnego stanu. Tylko
Edward wgapiał się we mnie osłupiale.. Poczułam się dziwnie, ponieważ
nienawidzę być w centrum uwagi. Złapałam Rize za rękaw i pociągnęłam za sobą. Z
nią przynajmniej nie było mi tak głupio. Stanęłam jak słup z uśmiechem na
ustach i spojrzałam na wszystkich z osobna.
-Ciszę się że wyzdrowiałaś.
-Przynajmniej teraz jesteś w jednym kawałku..
Spaliłam zapalnika wzrokiem i z całych sił uderzyłam go z
pięści w rękę..
-Żart ci się wyostrzył zapałko..
Zdanie wypowiedziałam przez zęby, Mustang uśmiechnął się
dumnie i zmierzył mnie tym samym palącym spojrzeniem co kiedyś. Dzięki temu
wiedziałam że między nami jest wszystko w normie. Zaczęło się ściemniać dlatego
też, Mustang kazał zbierać ludziom swoje rzeczy i udać się do hangarów. Havoc
zabrał z ziemi moją walizkę i wszyscy udaliśmy się w drogę. Hangary znajdowały
się niedaleko. Niektóre z nich były spalone, inne były w ruinie. Żołnierze
spali na ziemi, owinięci w śpiwory, inni spali w namiotach, zwalniając przy tym
hangary ludziom którzy stracili domy. Wszyscy weszliśmy do jednego wspólnego
metalowego „domku”, w którym było dziesięć łóżek. Każde było już zajęte
dlatego, poczułam się jak piąte koło u wozu..
-Jeżeli chcesz możesz wziąć moje łóżko, ja prześpię się na
podłodze.
-Nie, nie.. Ja zajmę
podłogę na gorszych rzeczach się spało.
-Nie jesteś poszkodowana, musisz mieć miękko.
Spojrzałam na Havoc’a z pode łba, i kopnęłam go prosto w
mostek. Chłopak zadławił się i nie mógł złapać oddechu.
-Nadal twierdzisz że jestem poszkodowana?
Facet opadł na ziemie jak liść na wiosnę, po czym bardzo
wolno pokręcił głową, próbując złapać oddech. Nie powiem żeby mnie nie
zabolało, ale przecież nie mogłam tego pokazać.
Dostałam od Mustanga śpiwór i rozłożyłam go pod samą ścianą. Godziny
upływały, wszyscy opowiadali sobie co śmiesznego im się dziś przytrafiło.
Korzystając z ich nieuwagi, zabrałam ze sobą dwie strzykawki i wymknęłam się
przed hangar. Złożyło się tak, że hangary znajdowały się bardzo blisko polany,
na której kiedyś trenowałam z Al’em, dostawałam łomot i odpoczywałam. Przeszłam
się kawałek po czym usiadłam na jednej z małych górek. Napełniłam strzykawki
lekiem i wbiłam jedną za drugą w rękę. W chwili kiedy wyjmowałam ostatnią igłę
z ręki, usiadła obok mnie Izumi, która nawet na mnie nie spojrzała.
-Wyglądam jak ćpun?
-Nie, jak dziewczyna ukrywająca się przed kolegami, żeby nie
musieli patrzeć na zabieg wzmacniający.
-Uuu aż tak ze mną źle..
Izumi zaśmiała się lekko, po czym spojrzała na strumyk, który
płynął zaraz naprzeciwko nas.
-Co teraz masz zamiar zrobić?
Spojrzałam w gwiazdy i delikatnie osunęłam się na plecy.
Niebo nie błyszczało tak samo wyraźnie jak te na wsi, ale było równie piękne.
-Będę bacznie uczyła się pod twoim okiem.
-Hahaha, teraz żeś powiedziała. Nie mam zamiaru nikogo
uczyć.
-Sama nie opanuję władzy nad bluebeam, jeżeli zytuacja nie
daj Boże przybierze takie tępo jeszcze raz, mogę nie dać rady. Potrzebuje
twojej pomocy.
-Nie wiem o czym mówisz..
~
-Idź do Izumi i powiedz jej o szkoleniu. Będzie udawał że
nic nie wie, wtedy powiedz jej „ Cekin daun prasantata.”
~
-Cekin daun prasantata.
-Słucham..
-Mama tak kazała powiedzieć, jeżeli będziesz się upierała.
Izumi patrzyła się na mnie swoi przewlekle świdrującymi
oczami, które zdolne były mnie zabić. Po kilku minutach cichy między nami,
Izumi znowu odwróciła wzrok. Siedziałyśmy w ciszy kilka minut.
-Już podczas pierwszej walki z tobą, czułam że masz w sobie
to coś, tylko kłębisz to w sobie. nieumiejętne używanie bluebeam, może
spowodować nawet śmierć jego użytkownika.. Wiesz że to szkolenie, nie będzie
należało do zwykłych.
-Zdaje sobie z tego sprawę.
-W takim razie, mam nadzieje że nacieszyłaś się
przyjaciółmi..
-Co masz na myśli.
-Od jutra zaczyna się twój trening.
-To znaczy..
-Zabieram cię w góry Briggs.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz