środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 37. Zbocze Briggs


*
-Gdzie zniknąłeś? Obiecałeś mi że tym razem ją dostane..
-Wybacz, ale niektóre homunkulusy nie są tak doskonałe jakty.
-Chcę jej ciało.
-Mam nowy plan, ale musisz jeszcze trochę poczekać.Potrzebuje więcej czasu.
-Rozumiem.. Ojcze.
*
-B-Bronią ostateczną?!
-Taa..
-Co masz na myśli?
Spojrzałam na Izumi, która opuściła wzrok. Nie mogłamuwierzyć w to co właśnie powiedziała. Jak ktoś taki jak ja może stać się broniąostateczną? Nagle poczułam mrowienie w żołądku..
-Posłuchaj Fibi, bo to nie będzie takie proste. Pozwól że napoczątek coś ci opowiem.
~~
-Daj spokój Izumi! Dam sobie radę, po za tym mama będzieprzy mnie..
-Ale to niebezpieczne!
-Wiem! Nie martw się, przecież wrócę.
Patrzyłam na jej uśmiechniętą twarz i to jak radośnie odemnie odchodzi. Przecież ona ma tylko piętnaście lat do cholery! Spojrzałam zukosa na matkę Amelii, która czule się do mnie uśmiechała. Nie mogłam zrozumiećjej intencji, chciała zabrać własną córkę w góry Briggs i zostawić ją tamcałkiem samą.. Nie odwzajemniając uśmiechu odwróciłam się od nich i pobiegłamdo domu. Co ja miałam do gadania, przecież mam tylko trzynaście lat.. Kiedywróciłam do domu, od razu położyłam się spać. Dni dłużyły się, aż w końcuosiągnęłam pełnoletność.. Osiemnaście lat, a po Amelii ani śladu. Już dawno zniej zrezygnowałam, ale nie mogłam o niej zapomnieć. Kiedy wracałam ze sklepupojawiła się znikąd, jak huragan..
-Witaj Izumi! Kopę lat!
Wyglądała inaczej, niż zwykle.. Pomijając fakt że ma o wieledłuższe włosy i dojrzalszą twarz, stała przede mną w tym piekielnym mundurze..
-Żartujesz sobie prawda?
-Słucham?
-Jak mogłaś!?
-Co znów zrobiłam Izumi?
-Coś nie tak Amelio?
Spojrzałam na mężczyznę, który wstał z ziemi. Był wysoki ioszołamiająco przystojny, jedyną rzeczą jaka go oszpecała, był ten pieprzonywojskowy mundur..
-Przychodzisz tu po pięciu latach, w mundurze i ptasz mnieco jest nie tak?!
-Izu-
Nie patrząc na nią odepchnęłam blondynkę od siebie, zogromną siłą, tak że wpadła prosto w ramiona nieznajomego mi mężczyzny. Szybkodoszłam do domu, nie zwracając uwagi na jej krzyki. Po kilku dniach siedzeniapod moim domem i łapania mnie w każdej wolnej chwili, poddałam się ipostanowiłam wysłuchać co ma mi do powiedzenia.
-Rozumiem że się złościsz, ale nie miałam wyboru..
-Miałaś. Trzeba było po prostu powiedzieć nie.
-Hehe.. To nie takie proste Izumi. Doskonale wiesz, że mojeżycie nie może wyglądać jak twoje, czy kogokolwiek innego.
-Zdałam sobie z tego sprawę kiedy płakałam po odejściu mojejnajlepszej przyjaciółki pięć lat temu.
Wstałam z miejsca i ruszyłam przed siebie. Jej tłumaczeniawydawały mi się strasznie nieprawdopodobne. Może i ma w swoim ciele coś co jąogranicza, ale ma też w sobie wolną wole i własny umysł.
-Izumi! Nie zachowuj się jak dziecko!
-To ty się tak zachowałaś!
Spojrzałam na nią ze wściekłością nie mogłam uwierzyć w toco przed chwilą powiedziała. Odwróciłam się od niej i przyspieszyłam kroku, niechciałam jej widzieć ani minuty dłużej. Minęły dwa tygodnie a Amelia wciążmilczała. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, ale nie zamierzałam jej za nicprzepraszać.. Wygląda na to że wróciła ze swoim przyjacielem do Centrali,miałam cichą nadzieje że jeszcze kiedyś mnie odwiedzi.. Gdzieś w środku mniewyrzuty sumienia walczyły z dumą, ale nie mogłam ulec chwili i złamać się tylkodlatego że ona jest inna. Niech poczuje to co czułam ja pięć lat temu. Dnimijały równie szybko jak się zaczynały. Miesiąc gonił miesiąc, aż w końcu spadłśnieg.. Wracając z treningu zauważyłam że przed drzwiami domu widnieje jakiśnapis..
-„Cekin daun prasantata.” Głupia kretynka..
Uśmiechnęłam się dosiebie i weszłam do środka. Kolejne dni mijały równie szybko jak poprzednie. Wśrodku zimy odwiedziła mnie Amelia ze swoim przyszłym mężem. Ślub miał sięodbyć na wiosnę, gadałyśmy ze sobą przez dłuższy czas. Okazało się że znałamjej męża, zanim wstąpił do wojska i poznał Amelie. Oboje są teraz państwowymialchemikami. Opowiedziałam jej o wszystkim co przeżyłam, o treningu w górachBriggs, jaki przeszłam i o tym że też jestem zakochana. Obgadałyśmy wszystkiesprawy zaległe, teraźniejsze jak i przyszłe. Po tygodniowych odwiedzinach, mojastara znajoma znowu wyjechała. Zima upłynęła równie szybko jak zniknęła Ameliai Harry. Ich odwiedziny uświadomiły mi że nie ma na co czekać. Kilka miesięcypóźniej wyszłam za mąż. Z Amelią utrzymywałyśmy stały kontakt telefoniczny. Najesień dostałam kartkę z powiadomieniem o narodzinach jej pierwszej córki.Opisała ją bardzo dokładnie, mała niebieskooka, blondyneczka, o alabastrowejcerze. Wraz ze szczęśliwą nowiną, sama chciałam mieć takiego pięknegoniewinnego brzdąca. Shig na wieść o narodzinach małej Fibi pomyślał dokładnieto samo co ja. Jednak nie było dane mi mieć dzieci. Po roku prób, wciąż nieudawało nam się zrobić dziecka.. Na wieść o narodzinach drugiej z kolei córkiAmeli, serce zaczęło mi pękać.. Mimo to cieszyłam się z jej szczęścia. Pierwszyraz ujrzałam małą Fibi i jej młodszą siostrę Aki w zimę, trzy lata po ostatniejkartce. Mała blondynka miała cztery lata, przeuroczy urwis psuł wszystko co jejwpadło w ręce. Natomiast fioletowooka ślicznotka, była grzeczna, w odróżnieniuod swojej starszej siostry, trzylatka była bardziej rodzinna.  Może rodzinna to złe słowo, ale była ciepła ido wszystkich się przytulała. Obydwie wyglądały podobnie, jednak były takieróżne. Po kilku latach prób w końcu udało mi się zajść w ciąże, jednak nie byłomi dane być matką. Zanim zdążyłam urodzić, moje dziecko było już martwe. Ból pojego stracie, pchnął mnie do czegoś strasznego, czego nawet w tej chwili niejestem w stanie wypowiedzieć. Chcę o tym jak najszybciej zapomnieć.. Latamijały, moja rodzina została dwuosobowa, jednak miałam ten zaszczyt i pomagałamAmelii przy wychowaniu jej dzieci. Co i raz wpadałam do nich na kilka dni, araz oni wpadali do nas. Patrzyłam jak dziewczynki rosną i jak zmieniają się ichcharaktery.. A raczej, pogłębiają. Fibi jako starsza dbała o Aki, jednak była onią strasznie zazdrosna. A małą Aki co i raz płakała przez dokuczliwe uwagi jejsiostry. Najczęstszym powodem kłótni było nazywanie młodszej pyzą.. Jednak naszkontakt urwał się na dwa lata.. Znowu poczułam się jak wtedy kiedy miałamdwanaście lat, tylko teraz nie bolało aż tak bardzo. Zrozumiałam fakt że ona materaz rodzinę o którą musi dbać. Kilka dni po ósmych urodzinach starszej córki,przyszedł do mnie list. Z początku myślałam że to spóźnione zaproszenie, jednakmyliłam się i to bardzo.. W liście opisana była cała sytuacja. Przybrana ciotkadziewczynek, opisała w nim akcje, która miała miejsce kilka dni przedurodzinami Fibi. Dumna posiadaczka bluebeam Amelia Sparke, wraz z mężem HarrymSparke, zginęli w walce w obronie państwa. Na dole Nijaka Emilia, rozbudowałalist, który wysyłany był do bliskich ofiar. W opisie znajdowały się słowa takiejak: „przeznaczenie, poświęcenie, wybuch bluebeam power”. Wszystko to zdawałosię być takie nierealne. Pierwsza myśl jaka wpadła mi do głowy dotyczyładzieci. Zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i wyruszyłam w drogę. Kiedy trafiłamjuż do Centrali, w domu w którym mieszkała jeszcze niedawno rodzina Sparke niebyło nikogo. Z powodów bezpieczeństwa przeniesiono dzieci pod opiekąwojskowego, w bezpieczniejsze miejsce zamieszkania.  Wróciłam do domu i po kilku nieprzespanychnocach, zdałam sobie sprawę że to już nie jest moja sprawa, a życie toczy siędalej. Nie mogłam przecież przestać żyć, miałam własną rodzinę prawda?
~~
-Fibi..
-Poświęciła się.. Po szkoleniu stała się bronią ostateczną..
-Nie musi tak być.
-Wiem. Jestem pewna że zrobiła to z własnej woli.
-Ja też.. Jesteście do siebie zadziwiająco podobne. Tak samouparte, silne i niezdyscyplinowane.
-Mam nadzieje że to był komplement.
-Coś takiego.. Ona jak i jej matka, babka i prababka,wszystkie przekazywały bluebeam kolejnym pokolenia, w celu ostatecznej ochrony.Każda z nich musiała kiedyś poświęcić swoje życie dla dobra innych. Jednak żebymoc nie umarła, kolejne pokolenie musi przekazać je kolejnej dziewczynce..
Świadomość tego wszystkiego lekko mnie przytłoczyła. Potreningu stanę się bronią ostateczną.. Jeżeli armia będzie chciała mniewykorzystać do obrony kraju, zapewne się zgodzę. Jednak nie ten fakt przerażamnie najbardziej.. Przeraża mnie świadomość, że kiedyś będę musiała kiedyśskazać swoje dziecko na to samo.. Do tego ta presja żeby urodzić córkę..
-Aaaaagh..
Zaczęłam drapać się nerwowo po głowie i odruchowo jąpokręcając.. Ta presja otoczenia mnie wykończy. Nagle zauważyłam że na twarzymojego mistrza pojawił się uśmiech..
-A ty z czego się śmiejesz?
-Nie zamęczaj się tym teraz. Przyjdzie czas kiedy pomyśliszo dziecku. Kto wie może z Edwarem?
-Taa, przyjdzie cza- ŻE NIBY Z KIM?!
-Ahahaha!
Wydarłam się tak głośno, ze wszyscy w pociągu się pobudzili.Nie mogłam uwierzyć w to co powiedziała ta podła żmija. Do tego ten bezczelnyśmiech. Zaczęłam miażdżyć ją wzrokiem, ale ona nie pozostawał mi dłużna.Wiedziałam że nie mogę jej nic zrobić. Nie to że jest poszkodowana, albo stara,czy dlatego że się boje. Ale przecież nasza walka nie skończyłaby się na kilkuciosach, wręcz przeciwnie rozrosłaby się do rozmiarów wojny nuklearnej.. Kiedywszystko się uspokoiło, pozostała cisza, a w powietrzu wirowały co i razspięcia spowodowane skrzyżowaniem się naszych oczu. Wysiadłyśmy o świcie wDublith’nie. Kiedy doszliśmy do domu Curtisów, Izumi pożegnała się z mężem, poczym zabrała kilka rzeczy i znouw ruszyłyśmy w drogę. Pożegnałam się z Shig’iemdziękują mu za całą jego pomoc i ruszyłam za mistrzem. Nazywanie tej kobyłymistrzem, wcale nie leżało w moim zwyczaju. Gdybym mogła to nazywałabym jążmiją, albo kobyłą, ale kto wie co by się w tedy stało.. Nie ukrywam że takobieta mnie czasem przeraża. Zdążyłyśmy na ostatni pociąg jadący na północ.Znowu wsiadłyśmy do pociągu.. Nie lubiłam tego środka lokomocji, ale cóż możnazrobić? Ludzie patrzyli się na nas z zaciekawieniem, co i raz szepcząc coś podnosem. Nie powiem żeby mnie to jakoś zadowalało, wręcz przeciwnie miałam ochotępowyrywać im języki.
-Uspokój się. Nie sprawiaj problemów, rozumiesz?
Spojrzałam na Izumi, która najwidoczniej spostrzegła mojekompletne zirytowanie całą sytuacją. Wyglądała na spokojną i opanowaną, ale wgłębi duszy wiedziałam że denerwuje się tak samo jak ja. Mimo pewnych różnic,byłyśmy do siebie podobne. Nie pamiętam jej z dzieciństwa, tym bardziej tego żekiedyś do niej jeździłyśmy.. Mimo to wierzyłam w każde jej słowo, wiedziałam żemogę jej zaufać, jednak  na co ten gadmnie wystawi.. Biorąc pod uwagę opowieści Edwarda, czy Alphonse, do łagodnychto ona nie należy.. Wzięłam głęboki wdech i próbując się uspokoić spojrzałam wokno, odłączając się od wszystkiego. Przelatujące obrazy natury, która z miarąupływu czasu zmieniała się nie do poznania. Nie wiem kiedy zasnęłam..
-Wstawaj księżniczko..
Poczułam ostry ból w okolicy brzucha, po czym gwałtownieotworzyłam oczy. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na Izumi, która nie ukrywałaswojego niezadowolenia. Grymas na jej twarzy doprowadzał mnie do szału, za kogota żmija się ma. Zdjęłam z siebie walizkę, która leżała wbita w mój brzuch.
-Masz ostatnią szanse żeby się wycofać.
-Wycofać z czego?
Podniosłam na nią wzrok, wbijając jednocześnie igłę w żyłę.Wlewając w siebie kolejną dawkę.. „witamin”, rzuciłam na Izumi pytającespojrzenie.
-Z tego gówna, w które sama się pakujesz.
-Posłuchaj, nie chcę być mięczakiem i nie mam zamiarurezygnować z dobrej przyszłości, tylko dlatego że ty to uważasz za gówno.
-Dobrej przyszłości mówisz.. Pamiętasz jak ci mówiłam żetwoja matka..
-Trenowała, tak. Dlatego też powinnam zacząć.
-Ty nic nie rozumiesz prawda?
-A co tu jest do rozumienia? Rok potrenuje i będę mogłaskopać dupę każdemu.
-Jesteś idiotką! Twoja matka zaczęła mając piętnaście lat, gdyby..
-Widzisz?! Mam cztery lata w plecy..
-Zginęłabyś tam!
-Słucham?
-Gdybyś zaczęła trening mając piętnaście lat, zginęłabyśtam, przy zaćmieniu! Jesteś za głupia żeby to wszystko ogarnąć?!
Spojrzałam na jej wściekłą twarz. Nie mogłam uwierzyć w toco powiedziała. Cała ta szopka o broni ostatecznej, wstrząsa nią bardziej niżmnie. Resztę drogi przejechałyśmy w ciszy. Kiedy pociąg stanął Izumi poderwałasię z miejsca, zakładając przy tym gruby płaszcz, który zabrała z domu.Spojrzałam na nią z ukosa i biorąc oddech poszłam za nią. Kiedy drzwi pociągusię otworzyły przyłożyło mi w twarz ostre zimno.  Curtis zmierzyła mnie jeszcze zimniejszymwzrokiem i wysiadła z wagonu. Poczułam jak trzęsą mi się nogi, ale postanowiłamto zignorować i ruszyć za tą wiecznie wściekła hieną. Zimno było paraliżujące, mójstrój nie był przystosowany do takiej powody.. Szłyśmy wzdłuż alejki,przechodząc przez miasteczko. Nie dość że było mi zimno to na dodatek w ciszymusiałam znosić spojrzenia tubylców. Gdyby wargi mi nie zamarzły, posłałabymtym dupką parę ciepłych słów..
-Naprawdę jesteś kretynką. Jechać na północ i nie zabrać zesobą niczego ciepłego.
Próbowałam spalić ją wzrokiem, ale oczy też mi chybazamarzły. Nagle Izumi stanęła i spojrzała w moją stronę.
-Ten facet przewiezie cię na sam początek gór Briggs.
-A ty nie idziesz?
-Hahaha! Przecież to ty mas trenować. Myślisz żeprzyjechałam tu by ci towarzyszyć?
Mogłam się tego spodziewać..
-Masz wytrzymać w tych górach miesiąc, więc lepiej znajdźcoś co cię ogrzeje.
-Miesiąc?!
-A no tak, zapomniałam, że jesteś mięczakiem. Wytrzymaj tamdwa tygodnie, chociaż i tak pewnie ci się nie uda.
Spojrzałam na jej rozbawioną minę. Nagle poczułam w sobiewolę walki, która drzemała gdzieś głęboko we mnie. Nie wiem ale chyba to byłpierwszy raz kiedy uniosłam się dumą na taką skalę.
-Wytrzymam dwa..
-No przecież powiedziałam. D w a  tygodnie, może jak masz coś ze słuchem to..
-Miesiące! Wytrzymam tam dwa miesiące!
Rzuciłam jej, po czym przestałam się trząść. Było mistrasznie zimno, ale gdybym trzęsła się w tym momencie wyszłabym na miękką..Moje oczy nadal zdawały się być bez wyrazu bo Izumi patrzyła na mnie tą samąrozbawioną miną. Zacisnęłam pięści i nie żegnając się z moim mistrze, pobiegłamw stronę powozu.
-Do Briggs.
-Panienko.
-Do Briggs!
Woźnica patrzył na mnie z przerażeniem, po czym ruszył.Chwilę później odwróciłam głowę i posłałam Izumi swoje palące spojrzenie.Chciałam za wszelką cenę udowodnić jej, że jestem w stanie znieść więcej niżona.
-Tylko pamiętaj! Nie wolno ci używać alchemii! Jeżeli jejużyjesz niczego się nie nauczyć, a twój trening nie będzie miał wtedy sensu!
-Jak to?!
Izumi zniknęła z moich oczu, a ja zostałam sama kompletniezałamana.. Jeżeli nie będę mogła używać alchemii to jak ja mam tam przeżyćchociaż jeden dzień..  Opadłam bezwładniena siedzenie obok woźnicy. Byłam zmarznięta, załamana i podminowana.Westchnęłam głęboko, wywołując tym samym duża chmurę pary, która po chwili przeleciałapo mojej twarzy.
-Jesteś alchemikiem tak?
-Taa..
-Sądząc po stroju nie jesteś stad.
Spojrzałam na niego z pode łba i zmierzyłam swoim wściekłymwzrokiem. Mężczyzna tylko się zaśmiał i wyjął z pod siedzenia duży włochatykożuch.
-Masz, załóż go.
-N-Nie mogę..
-To nie alchemia..
-Nie mogę muszę sobie radzić sama.
Mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło, po czym rzuciłkożuch między nas. Myślałam że zaraz zamarznę, ale musiałam wytrzymać i szybkocoś wymyślić. Z każdym przemierzonym centymetrem robiło się coraz chłodniej. Wkońcu woźnica stanął i odwrócił się w moją stronę.
-To najprostszy szlak, idź prosto a pod same góry Briggs.
-Dziękuje.
Uśmiechnęłam się do niego ciepło i wyskoczyłam z powozu.Moje wargi drżały jak szalone, a palce kompletnie mi zesztywniały. Nagleusłyszałam za sobą jak coś dużego ląduje za moimi plecami. Kiedy się odwróciłamzauważyłam włochaty kożuch, który wyjął spod siedzenia woźnica. Spojrzałam naniego pytająco, a facet tylko się uśmiechnął.
-Chyba ktoś to zgubił..
Uśmiechnęłam się do niego i podniosłam kożuch.
-Racja. HALO! CZY KTOŚ ZGUBIŁ PŁASZCZ?
Czekałam aż echo rozniesie się po górach. Poczekałam chwilęi razem z mężczyzną rozejrzeliśmy się dookoła.
-Nikt się nie odzywa.
-Znalezione nie kradzione, nie alchemiczko?
Uśmiechnęłam się do niego, chowając swoje zmarznięte ciało wkożuchu. Momentalnie zrobiło mi się ciepło. Schowałam ręce w rękawy i szyje wewłochatym kołnierzu. Woźnica zawrócił powóz i machając mi, posłał ostatniuśmiech, po czym odjechał. Odwróciłam się przodem do gór i wtuliłam się w swójciepły kożuch. Poczułam czyjąś obecność za swoimi plecami. Szybko odskoczyłam,przekręcając się w jego stronę. Przed moimi oczami pojawiła się wielka metalowabroń, wyglądająca jak piła mechaniczna.. To coś wystawało z ręki mierzącego wemnie faceta.. Już składałam ręce, kiedy do głowy wpadły mi słowa Izumi „Tylko pamiętaj! Nie wolno ci używaćalchemii! Jeżeli jej użyjesz niczego się nie nauczysz, a twój trening niebędzie miał sensu!” Cholera jasna! Zdaje się że mam poważne kłopoty..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz