środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział 4. Walka


Chłopak spoglądał na moją rozkojarzona minę, najwidoczniej obmyślał jakiś plan. Wyglądał tak śmiesznie. Jego oczy były ciemniejsze od oczu Ed'a, ale w blasku słońca mieniły się tak samo. Był zły. Nie chciałam z nim walczyć, chyba nie spodobał mu się mój 'dowcip' o mikołaju. Nie wiem kiedy to zrobił ale z grubej warstwy ziemi wyłoniły się dwie wielkie łapy. Odskoczyłam do tyłu i spadając zdołałam jedną z nich 'wysadzić'. Starałam się nie zrobić Mu krzywdy, dlatego próbowałam go tylko złapać i wytłumaczyć że to nieporozumienie. Ale nie dawał mi czasu na stworzenie owej klatki. Musiałam cały czas unikać jego ataków, dlatego trudno było mi cokolwiek zrobić. Szybki jest skubaniec. Chyba się zmęczył bo ataki były teraz rzadsze ale mocniejsze i precyzyjniejsze. Al wystrzelił w moją stronę ogromną masywną ścianę twardej ziemi, która zasłoniła mnie prze wzrokiem Alphonse. To była moja szansa. Ale byłam wykończona, nie jadłam nic od czasu tych ryb, które jadłam razem z Aki trzy dni temu. Spałam też niewiele. Zebrałam wszystkie siły, złożyłam ręce i mocno przycisnęłam je do ogromnej ściany. Stworzyłam coś w rodzaju dłoni, która złapała chłopaka. Wszystko mnie bolało. Byłam poobijana, pokaleczona, moje ubranie było w strzępach, byłam brudna i bez silna. Każda partia mojego ciała odmawiała posłuszeństwa. Trzęsły mi się ręce i nogi, ale złapałam go. Teraz mogę Mu wszystko wyjaśnić.
-Posłuchaj jestem..
To było szybkie, mocne i bardzo precyzyjne. Runęłam na ziemie jak kłoda. Alphonse stał swobodnie, na jego ręku zauważyłam krąg transmutacji narysowany krwią. Więc zna nawet takie sztuczki. Wstałam z ziemi i otrzepałam się. Spojrzałam na Al'a.
-No dobra. Próbowałam być miła i delikatna ale jak widać po dobroci się nie da. Przygotuj się na torpedę mały.
Złożyłam trzęsące się dłonie i ostatkami sił, wykonałam jakiś dziwny ruch rękoma (coś mi podpowiadało żeby ten ruch wykonać). Moje ręce zalśniły dziwną niebieską poświatą. Gdy chciałam już uderzyć nimi o ziemię..
-PRZESTAŃCIE! STOP! 
Ja i Al odwróciliśmy się w stronę wrzasków i zobaczyliśmy: jakąś małą babcię, średniego wzrostu blondynkę, wysoką ciemno skórą brunetkę o jasno różowej grzywce z dzieckiem wyglądało na dwu latka, miało już włosy więc od razu pomyślałam że nie mógł się urodzić teraz. Obróciłam wzrok od dziewczyny z dzieckiem i nie wierzyłam własnym oczom. Obok Aki stał Edward. Nie miał zadowolonej miny wręcz przeciwnie był wściekły...
-ZGŁUPIELIŚCIE DO RESZTY!
-WŁAŚNIE FIBI! POGRZAŁO CIĘ?!
- Mnie pogrzało? Co robiłaś tyle czasu?! Miałaś tylko sprawdzić czy go tam nie ma! A jak widać tam go nie było!
-No tak.. ale tam był Ed i chciałam mu wszystko wyjaśnić.
Właśnie Edward. Stał ze wściekłym wzrokiem patrząc raz na mnie, raz na brata. Wiedziałam że to nie będzie miłe powitanie. Jeden plus całej tej sytuacji jest taki, że już nie będę musiała tłumaczyć czemu szukałyśmy Al'a. Aki zrobiła to za mnie. Moje rozmyślenia przerwała blondynka.
-Czemu w ogóle zaczęliście walczyć?
-Bo..
Spojrzałam na zakłopotaną i nawet trochę smutną minę Alphonse i..
-To moja wina.. kiepsko mi idzie komunikowanie się z nieznajomymi..
Wszyscy spojrzeli na mnie. Al patrzył na mnie z podziękowaniem.
-Taa kiepsko ci to wychodzi..
-Mówiłam jej że to ja będę gadać, bo ona prowokuje ludzi do takich zachowań to niee ona zawsze robi swoje.
Uśmiechnęłam się ciepło do Aki i Edward. Spojrzałam na starszą panią, która wlepiała we mnie wzrok.
-Przepraszam zaraz to posprzątam.
-Dobrze dziecko, Al ci w tym pomoże. A teraz chodźmy do domu, wyglądasz jak tysiąc nieszczęść.
Miała racje wyglądałam jakbym wyszła z podziemi. włosy miałam posklejane od błota i ziemi, byłam blada, podrapana i pobrudzona krwią przez ranę na ramieniu, ubranie było podarte, a ja oficjalnie czułam się jak ktoś przejechany przez pociąg. Gdy tylko zrobiłam krok do przodu, zakręciło mi się w głowie i ponownie upadłam na ziemie. Słyszałam cichnące głosy Ed'a i Aki. Wołali mnie po imieniu i pytali co mi jest.
Kiedy się ocknęłam czułam się jakby ktoś zwalił mi na głowę pięciotonowy głaz. Rozejrzałam się po pokoju, nie był duży. Leżałam na łóżku obok stała szafeczka z lampka, okna były zasłonięte lawendowymi zasłonkami. po drugiej stronie łózka stał stołeczek na którym leżał ręcznik mydło i świeże ubranie. Po drugiej stronie pokoju były drzwi. Wzięłam rzeczy które leżały na stołku i poszłam w stronę łazienki. Wykąpałam się i założyłam nowe ubrania. Trochę na mnie wisiały.Czułam się wspaniale. Wychodząc z łazienki wycierałam jeszcze włosy ręcznikiem. Wyjrzałam przez okno, słońce świeciło jak szalone, atmosfera tego miejsca mnie urzekła, było tu tak spokojnie i cicho. Spojrzałam w dół stał tam Ed i Aki najwyraźniej o czymś rozmawiali. Rzuciłam ręcznik na szafeczkę. Aki i Edward weszli do domu. Nie chciało mi się jeszcze do nich schodzić. Wyskoczyłam przez okno i poszłam się przejść. Pomyślałam że to dobra okazja na posprzątanie bałaganu jakiego wczoraj razem z Alem narobiliśmy. Tak więc zrobiłam. Zajęło mi to kilka minut. Przeszłam się jeszcze usiadłam nad rzeką pod jakimś drzewem, spędziłam tam może z godzinkę. W końcu byłam gotowa na wrzaski Aki i zaprzątanie mi głowy głupotami, słuchania jaka to ja jestem niedojrzała i jak trudno ze mną wytrzymać. Jeszcze po tym wymknięciu na pewno mi nie odpuści. Szłam spokojnie wypoczęta do domu babeczki Rockbell, gdy nagle mnie zmroziło. Przed domem stało dwóch żołnierzy. Jeden z nich okazał się kobietą. Miała krótkie czarne włosy i pieprzyk przy lewym oku. Drugi wyglądał na fajtłapę.Miał dłuższe od tej drugiej włosy. Co mam teraz zrobić? Oni mogą mieć Aki.. Musze się dostać do domu tylko którędy..?   Już wiem! Okno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz